niedziela, 30 czerwca 2013

Pamiętam

Pamiętam Kraków wtedy – był dla mnie jak dziewicą, którą się dopiero zobaczyło gdzieś przelotem, w jakieś kawiarni spotkana dopiero co dziewczyna. Pamiętam, że pachniał zimą, papierosami palonymi bardzo szybko, gdzieś w ukryciu, za którymś rogiem, że była gdzieś w tym wszystkim słabo zmielona kawa, źle zaparzona herbata, że wiatr wiał za mocno, że Bracka była wyznacznikiem wieczności. Każdy kamień okazywał się czymś nowym, jego dotykanie wchodzeniem w jakąś przedziwną sferę życia i śmierci.

Pamiętam, że wtedy tak tego nie widziałam, że byłam wtedy jeszcze przed Wszystkim, że nic wtedy jeszcze nie bolało, a jak bolało, to bardzo delikatnie, wręcz pieszczotliwie, że słońce jeszcze było bogiem, a niebo niczym poza falą zachwytu.

I że był tam też wtedy Bóg – ten taki bardzo Wielki w swojej małości, który mówił do Nas takimi prostymi słowami, jakby był naszą Matką, która tłumaczy, że nie wolno dotykać ognia, bo można się oparzyć – On był tam i w Tobie i we mnie i pierwszy raz Go dotknęłam i On mnie dotykał bardzo mocno, ale radością, ale pokojem, ale szaleństwem, ale Miłością, a nie strachem, lękiem, niepokojem, próbą – myślę, że to miało przyjść, że On pozwolił mi na chwilę odpocząć, a teraz pokazuje mi co to znaczy wierzyć naprawdę, że to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku. [i]Idziemy już bardzo długo, ale to jest tylko Droga i nawet jeżeli okaże się być labiryntem, to to będzie tylko labirynt i zobaczę go dopiero z Tamtego Miejsca.

Myślę, że to jest Droga do Domu.


Wiesz, że to był Ten Bóg, który Aż dotąd doszedł (…) i zatrzymał się krok od nicości,  tak blisko naszych oczu.[ii]

Dziś już jest inaczej.


[i] Ks. Jan Twardowski - Jakby Go nie było
[ii] Karol Wojtyła – Pieśń 12 – Pieśń o Bogu ukrytym

czwartek, 27 czerwca 2013

Do J.

Droga J.

Napisałaś mi ostatnio tyle Słów – dziękuję Ci za nie. Bardzo Ich potrzebuję – są jak coś, czym można się karmić spokojnie, bez paniki, jak powietrzem, które jest niezbędne do tego, aby mogło istnieć Życie.

Napisałaś, że nigdy nie spotkałaś kogoś, kto pisze lepiej i bardziej poruszającą (…) i z taką wrażliwością patrzy na świat – to jest dla mnie najważniejsze – mieć świadomość tego, że ktoś czyta mnie i rozumie, albo stara się zrozumieć – patrzeć moim okiem, które jest tak samo kalekie, jak całe moje ciało – jak ciało każdego człowieka.

Chcę, abyś wiedziała, że bardzo dużo mnie takie patrzenie na świat kosztuje – mnie i świat, na który patrzę. Ponieważ moje oczy są oczami, które pod powierzchnią Życia, dostrzegają Śmierć – widzą, że to wszystko, każda skrajność – jest naprawdę jednym i tym samym; że wszystko, co nas tworzy, jest tak samo czarne i białe – że to właściwie ta sama czerń i ta sama biel – że wszystko jest czarno-czarne i biało-białe jednocześnie. Staram się to dostrzegać we Wszystkim – ponieważ mam wrażenie, że dzięki Temu jestem bliższa jakiejś Prawdy. Nie wiem, jakiej – chyba takiej, która Jest. A kiedy staram się widzieć – ranię. Bardzo ranię Innych i przez to siebie i dwa razy siebie – bo krzywdząc innych krzywdzę siebie i krzywdząc siebie – robię to samo. Wszystko się powtarza we mnie – jakby świat stawał na milimetr sekundy i chciał z powrotem wpaść w dobre tempo swojego przemieszczania się – ale już nie może, bo zapomniał drogi do Domu – i bardzo cierpi i zadaje ból i charczy i krzywi się do mnie z wykrzywionym uśmiechem. Wtedy sen nie przychodzi.

Tylko Śmierć jest czasami bliżej niż Słońce i boję się obudzić w świecie bez ciemności.



Dziś znowu szczekały psy i bałam się szczekania psów tak jak boję się ludzi, których języka już nie potrafię zrozumieć. Chciałabym być psem, albo normandzką krową – wszystko byłoby inaczej, a jednak tak samo w zachwycie nad Labiryntem. Mogłabym być też Minotaurem – myślę, że jestem nim trochę, bo boję się ciemnych korytarzy – i kobiecych włosów.

Myślę, że oddychamy podobnym powietrzem.

To dobrze.


K. 

środa, 26 czerwca 2013

Blizny

Blizny przypominają nam, że przeszłość była rzeczywistością.
H.L


Zauważyłam ostatnio na swoim ciele mnóstwo białych kresek – one są jak secesyjne linie, jakby zdobiły mnie swoją orientalnością, jakby ktoś z pieczołowitością średniowiecznego mnicha – kopisty wypisywał na mnie tajemne formuły nieznanych dziś nikomu modlitw. Myślę, że to są blizny, które zostały na mnie po każdym cierpieniu, przez które przeszłam, przez które przechodzę – one są jedynym widocznym znakiem tego, co dzieje się we Mnie – to, co w środku, ukazuje się na zewnątrz pod postacią tych malutkich, białych żyłek, które widać najlepiej w słońcu – które nie jest Bezpieczeństwem.

Kiedyś nie były widoczne – jakby teraz zaczęła obdzierać się ze skóry i odkrywała, co ja Tam tak naprawdę mam. Myślę, że To jest Ten Czas, kiedy okazuje się, kim człowiek jest, kim był – i czy w ogóle był – bo może wcale go nie było. Ostatnio jest ze mną cały czas S. W – spałam z nim ostatnio nawet – nie powiem, aby to było doświadczenie przyjemne – raczej twarde, pozbawione namiętności – bardziej wypełnione niemą rozkoszą –i były w tym takie słowa: W czyichże rękach byłem /manekinem / dotychczas, jeźli kiedy nim mam zostać? – myślę, że na Jego ciele też mogły być ślady, i że były one jeszcze bardziej widoczne, bolesne, namacalne i gwałtowne jak burza, która nie pozwala zasnąć, a która jest pięknem i która jest strachem – przed której majestatem zapala się gromnicę – na którą nie wolno patrzeć, bo latają w niej biesy i patrzą się prosto w oczy swoim współbraciom ludziom.

Ta Burza przechodzi nade mną, nie jestem jednak w jej środku, grzmi jeszcze gdzieś bardzo daleko, liczę na palcach do dziesięciu, więc jeszcze dziesięć kilometrów – tak, Dziadku? Pamiętam te burze u was, na wsi, naprawdę je pamiętam – i strach we mnie i podniecenie, i liczenie błyskawic, i taniec w pierwszym deszczu, kiedy nic jeszcze nie zwiastowało Apokalipsy, która miała się wydarzyć. Były tam Twoje dłonie pachnące tytoniem i twarz Babci była gdzieś poza domem, ciągle patrząc za okno – myślę, że Ona była tam, gdzie kończyła się burza, a zaczynała herbata czarna z pigwą i sokiem malinowym – tam był koniec czasu.

Czy te białe blizny były już we mnie wtedy, czy dopiero coś je drążyło – czy były czerwone swoją niewinnością, zarumienione wstydem – nie pamiętam ich wtedy. Chyba byłam zajęta walką, aby ich nie zauważać i aby nikt inny ich nie widział – wstydziłam się ich tak, jak one mnie. Za Stachurą – jeżeli czegoś nie nazywasz – to nie istnieje. Nie nazywałam swojego cierpienia – nie było go – nie było blizn. Dlaczego więc dziwie się, że teraz są Wszędzie.
Wczoraj Księżyc nie był sobą – nie przyszedł do mnie i zasypiałam sama. Czuję, że białe linie się na mnie powiększają – myślę, że one zamarzły. Boję się ich, tak samo jak nocy bez Księżyca – bo jeżeli spanie z nim jest samotnością, to co to jest, kiedy nie ma Go obok mnie.

Czekam na burzę i udaje, że białe linie nie istnieją. Może zniknął od samego nie-patrzenia.

sobota, 22 czerwca 2013

Księżyc

Do M.

Droga –

Istnieją we mnie takie miejsca – takie naprawdę ciemne, pozbawione światła – tam jest tylko księżyc. On świecie tym światłem odbitym, a przez to jeszcze prawdziwszym. Widać w nim lepiej, mocniej, intensywniej. Kiedy jest pełnia, nigdy nie mogę zasnąć – patrzę na księżyc, który przechodzi przez szczelnie zasłonięte firanki mojego okna i mieszka ze mną, leży obok mnie, śpi przy mnie, oddycha moim życiem. To są noce straszne, pozbawione zbawienia. Te noce są Błogosławieństwem, którego tylko księżyc może mi udzielić. Kiedyś marzyłam o tym, aby na takim księżycu zamieszkać – wydawał mi się Tym Miejscem, z którego nie chciałabym nigdy wracać. Bo On podobny jest do mnie – nie świeci własnym światłem – on przyjmuje cierpienie innych – udaje odrębność, podczas gdy jest zupełnie bezbronny, pozbawiony siebie. Najbardziej lubię na niego patrzeć w dzień – kiedy jego biel jest bielą zimy, bielą snu, bielą od której zaczyna się każda barwa. Wtedy to On jest początkiem, a dzień tylko pretekstem do kolejnej walki, która z góry skazana jest na przegraną.

Księżyc jest tworem ciemności, w której czuję się najbezpieczniej. W ciemności księżyc jest Tym Miejscem, w którym skupia się wszystko i nie ma nic. Jestem przerażona jego – moją samotnością. Jego niedoskonałości – podkreślone światłem – są zapisem jego Istnienia – we mnie. Niesamowite jest to, że Baudelaire i Rimbaud patrzyli na ten sam księżyc – tworzyli wokół niego własną sferę sacrum, do której nie miałabym odwagi wejść. To było Ich – ja tworzę swoją, własną, o której nie mówię nikomu.

Wchodzisz w nią po Cichu.

I choć wiem, że te Słowa wydają się zbyt duże, to są one dla Ciebie – są mną. Przyjmij je i zrób z nimi, co zechcesz. Nie będę Cię sprawdzać – udam po prostu, że te Słowa nie istniały – zabiję kawałek siebie. 
Co to dla mnie za problem?


K. 

piątek, 21 czerwca 2013

światło

Umieram upałem, rozpływam się w powietrzu, które nie pozwala mi oddychać. Topić można się pod wodą albo topić się można w świetle, w słońcu. To jest takie samo topienie się - obie sytuacje zakładają brak możliwości złapania oddechu; cokolwiek nie zrobisz, jest gorzej. Nie ma przed tym ucieczki. Im więcej ruchów wykonasz, tym będzie gorzej. Chwytasz się wszystkiego byle ten oddech, to błogosławieństwo złapać i utrzymać przy sobie. Oddajesz za nie w zamian spokój serca – tam, gdzie światło dotyka najbardziej, najjaśniej świeci. Światło jest niebezpieczeństwem – jest tym, co oślepia, tym, co nie pozwala myśleć, nie pozwala iść mi po omacku, stwarza wszystko – nie ja stwarzam – i to jest przerażające. W ciemnościach wszystko stwarzam sama – ja jestem odpowiedzialna na mój strach, lęk, niepokój – to jest we mnie i jest mną – Światło zabiera mi funkcję kreacji, zabiera mi moje człowieczeństwo – to wspomnienie Tamtego Miejsca. Boje się światłości – bo w niej rzeczywistość jest rzeczywistością świata – nie moją – nie mogę nazywać, opowiadać, mówić o tym – to jest, tak po prostu, poza mną, beze mnie – jest Światłem. Mój świat, jest światem ciemności, w którym wszystko może być wszystkim. Więc może dlatego, tak ciężko oddycha się w czerwcowym słońcu.


Słucham Led Zeppelin i wiem, że lato już jest, we mnie jest, jest w Tobie, my jesteśmy latem – oddychaniem pomiędzy promieniami słońca.


Więc istnieje jeszcze Serce. Jest Tam jako wspomnienie z Tamtego Miejsca, z którego każdy przychodzi. Czy i tam jest ciemność - bezpieczeństwo. Dziś poczułam światło, które ukryło się gdzieś w spokojnej i dającej pokój ciemności krypty. Śmierć w takim miejscu jest namacalnym przedłużeniem życia - dowodem na to, że śmierć nie kończy nic, że nie jest początkiem, że nie jest wyjściem - jest tylko nową, kolejna drogą, innym powrotem do Domu. I nie jest bezpieczeństwem - bo to wszystko odbywa się w świetle zapalonej świecy. Ciemność jest bezpieczeństwem.
Odkryłam w sobie dziś w sobie kolejne życie – nowe rodzące się, właściwie zmartwychwstające. Od dawna moje serce nie przypominało mi o tym, że żyję (się), oddycha (się), budzi (się) – ciągle tylko Ja. Ja jestem swoim Ja – swoim imieniem i nazwiskiem; oddechem i bezdechem; dotykaniem powietrza, które przepływa pomiędzy moimi palcami i zapachem uschniętego kwiatu, który leży na parapecie i boi się na mnie spojrzeć – jakbym się wstydziła, że to ja jestem tym kwiatem. Widzisz, on też nie umarł – on tylko wszedł w nową formę życia, w życie ususzone, w Wieczność – której już nic nie zmieni. To jest Ostateczność, To jest ciemność, to jest Ożywianie – przeze mnie, dla mnie.




Dziękuję za dziś.

wtorek, 18 czerwca 2013

nie - do - ciemnienie

wczoraj
Siedzę przy oknie i obserwuje niedociemnienie świata - jakby ziemia zapomniała, w którą stronę ma się obracać; jakby chciała swoim cielskiem powróci do słońca; jakby jasność była jedynym wspomnieniem, o którym warto jest pamiętać.

Pies zaszczekał - boję się szczekania psa - boje się tego, że nie rozumiem. Wydaje mi się, że człowiek kiedyś rozumiał szczekanie psów, oddychanie drzew, śpiew nocy i mowę ciemności. Jeżeli teraz nie rozumiemy, to kiedyś musieliśmy rozumieć. Jeżeli nie rozumiemy, to musimy wiedzieć, jak to jest rozumieć. To wszystko jest za proste.

Zapach jest ciągle wspomnieniem nocy w Krakowie, które wracają do mnie zawsze, kiedy się czegoś boję. Zawsze to wraca powietrzem. Ciągły ten sam zmęczony zapach leniwego wiatru, który umiera z przegrzania - nienawidzi słońca, a tylko w nim widzi swoją ucieczkę.

A jak się zamyka oczy w słońcu to wszechświat jest czerwony, jak krew, więc nie rozumiem – kiedyś musiałam rozumieć - dlaczego bezpieczniej czuję się (?) w świetle, skoro zwiastuje ono jakąś śmierć, tragedię, katastrofę. Noc jest zawsze we mnie chyba, jako coś stałego, co nie pozwala zachwiać się moim stopom. Ciemność jest bezpieczeństwem pijanego dziecka we mgle, które może być wszędzie i być wszystkim - w sobie.


 dzisiaj
Czasami nie rozumiem tego, co piszę; tego, co gdzieś bezczelnie pojawia się w mojej głowie i płynie do mojej świadomości i nie – świadomości. I czasami to słyszę, a czasami to czuję – dotykanie wzrokiem niewidzialności jest chyba jedynym pewnikiem, który został nam z Tamtego Miejsca. Dziwię się sobie, że To bywa we mnie tylko czasami, nawet nie wiem, kiedy To ma przyjść. Wspomnienie dni przed wszystkim. Chyba wtedy, kiedy doskwiera (do – swiera; skwar; upał, słońce – potwierdzam tylko to, że słońce niekoniecznie musi być Dobrem) mi największa samotność; samotność jest słońcem; taka samotność, o której wiedzą tylko litery alfabetu – chociaż podobno znaczą one kolory – czasami czarny, czasami niebieski, czerwony, zielony. I podobno to wszystko jest we mnie i poza mną to też jest – więc jest nigdzie, zarazem wszędzie, zarazem we mnie i nie we mnie, bo poza mną.



Purpurą świeci dziś Moje Oko.

czwartek, 13 czerwca 2013

ty Jesteś falą

Drogi –

Wyczuwam w sobie Boga; jego obecność między mną, a Tobą. Możesz nazywać Go jakoś inaczej, ale ja wiem, że to On. Oddycha we mnie, jakby całe moje ciało było jednym wielkim nosem Boga, przez który wchodzą w moje wnętrzności barwy; kolory wypełniają przestrzeń między moimi jelitami; w mózgu już dawno wyrósł mi ogród, którego sklepienie jest otwartym, nieskończonym niebem mózgowia, na którym robi się operację na otwartej czaszce – jakby On ją robił – i tym samym wywoływał Deszcz.

Czy jest to ten moment, w którym człowiek wariuje?

Dlaczego wiem, że to jest On? Bo jest we mnie rządzą kreacji – jakbym wracała z bardzo długiej podróży do domu, zasiadała przed kartką papieru i pisała kolejny raz do Nikogo, aby opowiedzieć o Niczym, co się wydarzyło lub nie wydarzyło lub nie-wydarzyło. Czuję, że przepływa przeze mnie fala podobna do tej, którą widziałam kiedyś nad Morzem – nad żywiołem, nad życiem i ograniczoną Wolnością, nad Niebezpieczeństwem; znam to uczucie – uczucie fali – i jak dobrze jest się mu poddawać – szczególnie włosy to lubią. Więc odczuwam falę; to przychodzi – najczęściej przed snem i nie pozwala mi zasnąć; to przychodzi najpierw z zaproszeniem, a potem wradza mnie w siebie już nie ma Mnie i Fali, tylko jest bezkresna woda, zapomnienie i słowa, potok słów, woda słów, fala słów, jest Ocean Nie-Spokoju i wtedy wiem, że nie będę spała długo, długo…

Piszę wielokropek, bo to jest nie-skończone, jak Twoja postać w mojej głowie; nigdy nie zdołam ulepić Cię do końca, ciągle mi przelatujesz przez palce, jesteś wodą, Ty jesteś Falą i jesteś moim ciągłym nie-skończeniem i bawisz się włosami, wypowiadając słowa. Skąd Ty znasz tyle słów? 

Skąd ja znam tyle Słów.


Takie stany nazywam „odczuwaniem gówna” – Ty wiesz, że nie należy to do przyjemnych, a może przyjemnych, a może to nie jest żadne, może to po prostu Jest.

Do następnego razu,
Miły.

K.

wtorek, 11 czerwca 2013

sobota, 8 czerwca 2013

moje serce staje się nekropolią


„Moje serce staje się nekropolią, w której coraz mniej miejsca dla żywych. Pustka się rozszerza. Odnoszę wrażenie, że ziemią się wyludnia.”

Czytam ostatnio książkę „Ręka Flauberta” Renaty Lis. Wypożyczyłam ją z biblioteki, bo miałam nadzieję, że pomoże mi ona znaleźć odpowiedzi na pytanie, które zostawiła we mnie Madame Bovary, która jest dla mnie przykładem książki skończonej – dopracowanej w każdym najmniejszym szczególe, dokładnie poukładanej, w której każdy bohater jest po coś, gdzie każda rozmowa, każde słowo, nawet przecinek posiada swoją własną autonomię – jednocześnie będąc częścią całości i nie wyłamując się z niej. Jednak teraz nie chcę pisać o Pani Bovary i jej doskonałości – jeszcze nie dojrzałam. Robię taki, a nie inny wstęp, ponieważ boję się tego, o czym chcę napisać.
W książce Renaty List występuje szereg rozdziałów, w których autorka opowiada o śmierci. Śmierci, która niczym fatum krążyła nad Flaubertem. Najszybciej przyszła do niego samego – w roku 1844 – autor Madame Bovary dostał wtedy pierwszego ataku nierozpoznanej do końca życia choroby. Wtedy przeżył on swoją pierwszą śmierć. „Mam wrażenie, jakbym umarł wiele razy” – napisze Flaubert o tej dziwnej chorobie do swojej kochanki Louise Colet. Później umiera jego ojciec, zaraz potem jego ukochana siostra, i najlepszy przyjaciel.
Śmierć krążyła nad nim jak dzikie zwierzę. Łapała go, kąsała, rozrywała jego ciało na sztuki, hartowała w ogniu, spalała i na nowo formowała w nim życie. Poddawał się jej – zwierzał się swojej matce, że wyobraża sobie jej śmierć, pogrzeb; że pisał scenariusze pogrzebów swoich bliskich nawet przed tym, jak umarli. Bał się jej, a jednocześni wychodził jej naprzeciw.
I robił najpiękniejszą rzecz, jaką może żywy obdarować zmarłych – oddawał im swoje serce. Do George Sand pisał – „Jakże oni mieszkają w naszych sercach, ci zmarli! Każdy z nas nosi w sobie własną nekropolię.”
Myślę, że serce człowieka nie jest tylko nekropolią dla zmarłych – nie tylko oni tam mieszkają, nie tylko oni tam przeżywają swoje życie ciągle od nowa – przez nas, dzięki nam. Tam mieszka cała pustka naszych wspomnień. Taka pustka, która zajmuje ogromną ilość miejsca, która się niebezpiecznie rozszerza, jak wszechświat, która nigdy się nie kończy – bo zawsze coś tracimy. Zapisuje się w pustce serca każdy zapach i zachód słońca, i szelest kartki papieru, i spóźniony autobus, i pierwsza śmierć i pierwsze narodziny. Taka paradoksalna pustka, nicość – stają się dla nas wszystkim – fundamentem, na którym budujemy swoje domy, bezpieczne przystanie, proste drogi, pewność, że wszystko jest niepewnością.
Tam mieszkają demony.

Piszę o tym, bo uświadomiłam sobie w środę, że śmierć jest najbliższą człowiekowi rzeczą, która zatrzymała się o krok od niewidzialności, tak blisko naszych oczu, że nikt jej nie widzi, nie słyszy, ale wszyscy czują – śmierć jest zapachem – śmierć jest przeczuciem – tak się mówi, że „coś wisi w powietrzu” – tak jak zapach, jak śmierć. Dlatego boję się ostatnio wychodzić na korytarz, bo czuję się winna. Ona jakby zamieszkała na tym korytarzu, a moje serce powiększa się z każdą chwilą, a ja obawiam się, że ta nieskończoność może się kiedyś skończyć, może nawet za chwilę. Ciągłe mijanie się. Obawiam się, że mogę jej nie poczuć.



Ja jestem Gustav Flaubert.


Wszystkie cytaty pochodzą
z listów Flauberta,
które są integralną częścią
 książki Renaty Lis "Ręka Flauberta" -
nigdzie indziej nie można ich znaleźć
 -- żałujmy. 

sobota, 1 czerwca 2013

nieśmiertelność

Wrocław,  31.05.2013


Nieśmiertelność jest codziennym powrotem do domu. Życie nie jest ciągłym umieraniem - jest ciągłym osiąganiem nieśmiertelności poprzez ludzką śmiertelność. Zakładając, ze śmierć jest początkiem nieśmiertelności to i życie jest jej początkiem, bo nie ma życia bez śmierci i na odwrót. Więc życie jest ciągłym stanem śmierci. Nikt nie może powiedzieć, ze żyje naprawdę, albo umarł na prawdę. To jest ciągle pływanie między jednym a drugim. Śmierć jest tylko inną formą życia - tego, którego nikt nie opisał i opisać nie zdoła. 

Więc nieśmiertelność nie jest zaprzeczeniem śmiertelności - jest jej inna formą. Oszukujmy się myślą, że każdy umiera; pocieszamy się tym, usprawiedliwiamy swoje postępowanie. Nieśmiertelność - nie śmierć - nie umieranie - nie życie - powrót do domu, zamykanie drzwi na klucz i cichy szept - znów udało mi się nie umrzeć, znów udało mi się nie żyć, jestem nieśmiertelny. 

Chociaż przez to jedno popołudnie.