środa, 29 maja 2013

nic jest w nas

Wrocław, 13.05.2013

Izolować się w sobie. O ile łatwiej niż izolować się od tego, Którego nie ma.Więc nicość nie jest do końca nigdy nicością, póki jest we mnie – póki ją stwarzam w sobie, nadaje jej konkretny kształt, buduje ją, pieszczę, kreuję, jak dziecko, jak coś równego mi – demiurg – człowiek stwarzający coś bardzo podobnie, identycznie niemal, prawdziwie niemal jak Bóg – kreator, na którego wzór i podobieństwo został stworzony demiurg – człowiek. To się wszystko tak ładnie zapętla, i ja się w to zapętlam, i Ty, chociaż nic nie mówisz o tym i nie myślisz wcale, to gdzieś tam To w Tobie jest i rośnie, i kiełkuje, i chce się wydostać. Pustka JEST – NIC jest. Brak jest. Zero jest. Jak udowodnisz to, że nic jest – kiedy tego nie da się dotknąć, zobaczyć, zrozumieć, powiedzieć – kiedy zawodzą mnie wszystkie zmysły, które mają mi mówić o tym, czy jeszcze żyje, czy już mnie nie ma. 

Nicość mierzy się sekundami między snem a trwaniem w rzeczywistości. Wtedy, dokładnie wtedy, matematycznie wtedy – jest nicość. Jeżeli nie wiesz, o czym mówię – to jest ten moment, którego nie jesteś w stanie sobie przypomnieć, za żadne skarby świata nie umiesz odpowiedzieć na pytanie – kiedy zasnąłem – po prostu śpię, a potem się budzę. Wtedy jest nic. Nie ma ciała, a duch jeszcze nie obudził się do snu. Nicość to bezsenność umysłu w stanie śpiączki klinicznej. Za mało by umierać, za dużo żeby żyć – zawsze będzie za dużo niczego, aby powiedzieć, że tego nie ma, ale też za mało by powiedzieć, że jest. A jednak tak często odpowiadam na pytanie - co słychać? – nic. To musi być strasznie duża rzecz, skoro właśnie to mówię. O ile nie największa ze wszystkich nicości i pustek, które gdzieś w sobie chowamy.

środa, 22 maja 2013

ludzie tutaj umierają



Okazało się, że nic jej nie było. To tylko wiatr tak szumiał za oknem. Masz jeszcze przed sobą dużo czasu, bardzo dużo czasu moja droga, tak dużo czasu, nieograniczoną ilość czasu, nieskończoność czasu, w ułamku sekundy zamyka się życie – nie w ułamku godziny – nikt Ci tak nie powie. Nie wiedzieli tylko, że ona już od dawana była martwa – po prostu po raz kolejny przeżywała własną śmierć w nadziei, że może tym razem to będzie ta śmierć prawdziwa, ta śmierć na zawsze, ta śmierć, która oznacza nowe życie, w której zawarta jest taka odległa i niepewna obietnica zmartwychwstania. Ta śmierć – która nigdy się nie zaczyna i nigdy się nie kończy – bo nie jest ani moja, ani Twoja, ani niczyja. Jest udziałem wszystkiego, na co patrzę – widoku za oknem, które przedstawia ciągle to samo Nic, łóżko szpitale z pachnącą Niczym pościelą, ten okrutny ton świateł na korytarzu, który nie pozwala zasnąć, bo zawsze pada konkretnie na twarz – jakby zadawało pytania na przesłuchaniu – śpisz, czy nie, a jak nie, to dlaczego nie, jeżeli dlatego, to dlaczego właśnie o tym myślisz, jeżeli o tym myślisz, to dlaczego nie o czymś innym, czy ktoś ci to powiedział, a może ktoś Ci coś zrobił, a może nie zrobił i dlatego nie możesz spać i noc wydaje ci się dniem niepodobnym do żadnego innego dnia, bo jest cisza ogromnie ciemna i ty w niej i ten pan, który ledwo już śpi w sali naprzeciwko twojej. Dziś go nie było i przestraszyłaś się – przecież mówili ci, że ludzie tutaj umierają – więc może nie jestem człowiekiem, na którego wyglądam. Może noszę w sobie mojego własnego trupa, który śmierdzi niemiłosiernie, a który nie może się ze mnie wydostać – gdyby się wydostał to wszystkim nam byłoby zdecydowanie raźniej i mi i Tobie i im i panu z tamtego pokoju, który już nawet sam nie oddycha – bo wiedziałby, że nie jest sam – że jego trup nie jest osamotnionym bytem w historii świata – chociaż właściwie to jest – ale złudzenia czasami potrzebne są, by łatwiej było się rozstawać. O ile łatwiej żegnać się z kłamstwem niż z prawdą.


Oni oddychali tak lekko, pozbawieni ciał – wydawało im się, że unoszą swoje martwe pancerze gdzieś wyżej niż dotychczas. Ich sen nie był ucieczką – był powrotem – pierwotną namiastką tego, do czego dążyli. Nie bali się już swoich koszmarów, ponieważ potrafili je sobie już racjonalne wyjaśnić. Nie musisz bać się czegoś lub kogoś, co zdążyłeś oswoić – zrozumieć. Ich krew nie płynęła już tak szybko – ich żyły wyglądały trochę jakby przez ich ciała przechodziło każdego dnia pewnego rodzaju mini tornado połączone z dość silnym gradobiciem – wyjaśniałoby to te wszystkie siniaki na ich rękach, nogach, plecach, brzuchach, twarzach. Ich postaci wyglądałby jakby od dawna toczyli regularną walkę – z chorobą, czasem, sobą, rodzinami, Bogiem, nicością – z kim? Na to pytanie żaden z nich nie znał odpowiedzi. Każdy z nich wiedział, że walczyć musi – ostatnia próba samoobrony przed rzeczywistością – niesamowity popis ludzkich umiejętności stawiania czoła prawdziwemu światu, który staje w kontrze do światów naszych własnych. Oni ciągle kaszlą – jakby krzyczą: jeszcze żyje, jeszcze nie umarłem, jeszcze oddycham, jeszcze możesz wyczuć tętno mojego bijącego z taką mocą serca, które przecież czuje jak nigdy wcześniej. Bo jakby wolniej, jakby bardziej dokładnie, bardziej idealnie, konkretnie, powoli, nie liczy się ilość uderzeń, ale ich jakość – prawda?


Czy coś Panią boli? Nie. Czy coś Pani dolega? Nie. Czy czuje się Pani dobrze? Tak. Czy jest Pani gotowa? Nie. Musi być Pani gotowa na wszystko. Tak. Czy… Czy ja umrę? Dlaczego milczycie. Dlaczego nie patrzycie na mnie tylko poza mnie. Jeszcze się to nie skończyło. Przecież mam prawo do godnej i ludzkiej … śmierci. Czy to jest oksymoron? Ludzka śmierć? A zwierzęta jaką mają śmierć? Zwierzęcą? I czym ta zwierzęca różni się od ludzkiej? Tym, że jest bardziej samotna, bardziej cicha, bardziej tajemnicza, niezbadana, mistyczna. Ludzka śmierć też kiedy taka była – ale żeśmy pozapominali, że śmierć nie musi być koniecznie końcem, ale początkiem, a zapewne jednym i drugim na raz, w tym samym czasie, jedno podczas drugiego. Chcę umrzeć jak zwierzę – nigdy nie przestać istnieć.

sobota, 18 maja 2013

pytanie


Wrocław, 16.05.2013

Czy jest sens w bezsensie? Jest. Jeżeli w słowie bezsens ukrywa się sens to i w materii bezsensu sens być musi, bo takie jest prawo nieubłaganej logiki. Ale czasem, bardzo często nawet, coś nam się wymyka. Na przykład – kim jestem? Kim jest moje Ja? Jak dalece do tego Ja mam prawo – do eksponowania go, do dzielenia się nim ze światem – i czy w ogóle takie prawo jest możliwe do posiadania, czy ono w ogóle istnieje? Czy mogę z pewnością powiedzieć To Ja i nikt inny? Co to jest Ja. To moje ciało z duszą, czy dusza z ciałem. Czy może jedno, albo drugie i trzeba dokonywać wyboru. Bo jeżeli nie tworzy mnie ciało – tworzy mnie dusza – więc nie widać mnie, więc mogę czynić cuda, więc nic nie mogę zrobić, bo nikt tego nie zobaczy, ponieważ nie ma wymiernych efektów tego, co robię lub zrobię lub już zrobiłam. A jeżeli jestem tylko ciałem, to nie mam duszy – więc jestem przedmiotem, który odczuwa coś, nie potrafiąc tego nazwać; dla którego wszystko jest zarazem bólem, jak i przyjemnością, miłością i nienawiścią, prawdą i kłamstwem, wszystkim i nicością – oceanem próżni, w której jest materia, która sama jest próżnią. Więc kim jestem Ja? Czy jestem? Myślę, więc jestem. Ale czy myślę? A jeżeli tak, to jak myślę? Czy profesor matematyki na najwyższej możliwej uczelni, który właśnie odkrył kolejny bardzo przydatny wzór Jest Bardziej Ja niż kobieta, która aktualnie nie robi nic, patrzy na ścianę i spostrzegając wzór tapety myśli – ładna ściana. 
Nie boję się tego, że nie myślę – że mnie nie ma; bardziej przeraża mnie perspektywa myślenia i tej zupełnie stuprocentowej pewności – że jestem. 



Czytam Edwarda Stachurę - Fabula Rasa - i cieszę się, że bełkot też coś czasem znaczy

sobota, 11 maja 2013

nikt nic nie mówił



"(...) mówię, że nic jest w nas"
T. Różewicz


Padało. Nikt nic nie mówił. Ruch samochodowy odbywał się bez większych zakłóceń. Nie słychać było sygnałów nadjeżdżających ambulansów, radiowozów, wozów strażackich – nie zbliżała się żadna apokalipsa. 
Dwie panie rozmawiały wyjątkowo ożywionymi głosami o podwyżce cen wywozu śmieci z ich osiedla. Więc może jednak apokalipsa nie była aż tak daleko, jak wszyscy sądziliśmy, patrząc tylko na własne podwórko – nasze czeluście pod zlewozmywakami, w których było jeszcze wystarczająco dużo miejsca, by poupychać jeszcze trochę brudów, odpadów, rzeczy niechcianych. Patrzymy na to bez tego niepokojącego ucisku w dole brzucha - jakby ta czeluść nie miała końca, jakby była ciągle rozszerzającym się wszechświatem, który jest zdolny przyjąć każdą ilość naszych śmieci, których akurat nie mamy ochoty wynieść  do kontenera, który pewnie stoi za blokiem. 
Dwa psy biegały po mokrej trawie, i jak małe dzieci opowiadały sobie o jakiś nieludzkich historiach. Żaden z nich nie zaszczekał. Kwiaty kasztanów krzyczały o nowym życiu, które niedługo miało spać na ziemię – spełnić swoje przeznaczenie i zostać zapomniane. Tylko czasami, wkładając płaszcz na kolejną jesień, można włożyć pierwszy raz po długiej przerwie rękę do kieszeni i odkrywać w niej zapomniane skarby nieznanych światów – żołędzi, kasztanów, klonów. Nie działo się nic, co mogłoby wytrącić świat z równowagi, którą poczciwa ludzkość zdobywała przez tysiąclecia.
A ona skoczyła. Świat na chwilę przestał się obracać. Załamały się prawa fizyki. Nikt nie zauważył, że kolejne życie roztrzaskało się o rzeczywistość. Tylko psy stanęły by posłuchać kolejnej historii o niedorobionym Ikarze.