"(...) mówię, że nic jest w nas"
T. Różewicz
T. Różewicz
Padało.
Nikt nic nie mówił. Ruch samochodowy odbywał się bez większych zakłóceń. Nie
słychać było sygnałów nadjeżdżających ambulansów, radiowozów, wozów strażackich
– nie zbliżała się żadna apokalipsa.
Dwie panie rozmawiały wyjątkowo ożywionymi
głosami o podwyżce cen wywozu śmieci z ich osiedla. Więc może jednak apokalipsa
nie była aż tak daleko, jak wszyscy sądziliśmy, patrząc tylko na własne
podwórko – nasze czeluście pod zlewozmywakami, w których było jeszcze
wystarczająco dużo miejsca, by poupychać jeszcze trochę brudów, odpadów, rzeczy
niechcianych. Patrzymy na to bez tego niepokojącego ucisku w dole brzucha - jakby ta czeluść nie miała końca, jakby była ciągle rozszerzającym się
wszechświatem, który jest zdolny przyjąć każdą ilość naszych śmieci, których
akurat nie mamy ochoty wynieść do
kontenera, który pewnie stoi za blokiem.
Dwa psy biegały po mokrej trawie, i
jak małe dzieci opowiadały sobie o jakiś
nieludzkich historiach. Żaden z nich nie zaszczekał. Kwiaty kasztanów
krzyczały o nowym życiu, które niedługo miało spać na ziemię – spełnić swoje
przeznaczenie i zostać zapomniane. Tylko czasami, wkładając płaszcz na kolejną
jesień, można włożyć pierwszy raz po długiej przerwie rękę do kieszeni i
odkrywać w niej zapomniane skarby nieznanych światów – żołędzi, kasztanów,
klonów. Nie działo się nic, co mogłoby wytrącić świat z równowagi, którą
poczciwa ludzkość zdobywała przez tysiąclecia.
A ona skoczyła. Świat na chwilę
przestał się obracać. Załamały się prawa fizyki. Nikt nie zauważył, że kolejne
życie roztrzaskało się o rzeczywistość.
Tylko psy stanęły by posłuchać kolejnej historii o niedorobionym Ikarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz