wtorek, 26 czerwca 2012

sen idioty


            Bardzo mi się wczoraj podobało. Było jak zawsze, czyli jak nigdy. Bo teatr to takie coś, co może dziać się codziennie, ale tak naprawdę nie dzieje się wcale. Bo za tą kreską, którą wczoraj postawiliśmy między nami, a wami dzieje się jakiś kosmos. Tworzymy własne uniwersum. Jesteśmy bogami chwili –samych siebie, naszych gardeł, naszych spojrzeń. Myślicie, że to wy, droga widownio, jesteście dla nas – mylicie się bardzo. My oddajemy wam władzę, abyście się lepiej czuli siedząc w wygodnych lub mniej fotelach. Oddajemy wam część naszej mocy, podczas gdy tak naprawdę tylko my możemy was kontrolować, robić z wami, co nam się żywnie podoba. O ile tylko jesteśmy tymi pół bogami. Możemy wycisnąć z was łzy, zmusić do śmiechu, wciągnąć was do naszego dzikiego tańca.
            Nie wiem, czy to jest zauważalne, ale zawsze mówi się o tym, że widz obserwuje aktora. Widzi go, jak sama nazwa wskazuje. I może go opluć, albo mu pomnik wystawić. Nikt nie dostrzega tego, jak bardzo aktor obserwuje widza. Jak bardzo mu się przypatruje, badawczo, niemal zwierzęco – patrzy mu w oczy i bezczelnie pyta „i co ty tam masz w tej swojej pustej główce?” To ci po drugiej stronie zmuszają do ruszenia szarych komórek widowni do myślenia, do życia, do wysnuwania wniosków, do daleko idącej  refleksji – a może na odwrót do zamknięcia się, wejścia gdzieś tam głęboko, gdzie nie ma już światła, bezpieczeństwa, gdzie śliska jest podłoga i nie ma się czego złapać. Ale to dalej jest władza. Władza nad umysłem. Jestem półbogiem i mówię „stać się”. Stań się taki, a taki. Myśl to i to. Bo ja tak mówię, ja tak śpiewam, ja tak GRAM.
            To bardzo złudne, że wydaje nam się, że mamy nad sobą kontrolę, że to my jesteśmy panami siebie. Nie jesteśmy. Bo teatr nie dzieje się tylko w teatrze. Znajdźcie mi jednego człowieka, który w życiu nie był aktorem, który nie udawał, który zawsze był autentyczny. Nie ma takiego. Jesteśmy zwyczajnie uzależnieni od sceny i od roli, którą sami sobie nadajemy. Bo to, jak się zachowujemy zależy tylko od nas – my jesteśmy dramaturgami, scenarzystami. Ale to dalej dzieje się gdzieś w jakieś przestrzeni dramatycznej, teatralnej. Ktoś jest widzem, ktoś jest aktorem; za sekundę rolę się odwrócą. I nie ma na to rady. Taka jest nasza kultura. Wieczne uzależnienie od spojrzeć, podszeptów, grymasów twarzy, śpiewu – i od ich charakteru – czy smutny, czy radosny, czy poirytowany.
            A może trzeba by nam się z tego obedrzeć – wyrwać z ram dramatu. Wymazać wszelkie didaskalia, powycinać monologi, poskracać dialogi. Oddać się w panowanie prawdziwych emocji. Tylko jak rozróżnić prawdę od fikcji, kłamstwo od prawdy, śmiech od szalonej rozpaczy. Trzeba nam spojrzeć sobie w oczy. Ale nie na zasadzie widz-aktor. Na zasadzie ja – człowiek i ty – człowiek. Inaczej to wszystko zakończy się śmiercią księcia Danii każdego z nas. I już nie będzie braw, ukłonów, kwiatów, słów podziękowania. Będzie tylko grób. I niespełnienie tragicznego marzyciela. I sen idioty.

A reszta to wiadomo.

niedziela, 10 czerwca 2012

Postscriptum od "Damy z łasiczką"


Cześć, jestem Cecylia. Ale nikt nie zapamięta mojego imienia. Mówią o mnie „dama” do tego jeszcze „z gronostajem”,  „łasiczką”! A ja jestem Cecylia. Nie! Nie będę na Ciebie patrzeć. Nie dam Ci tej satysfakcji. Widzisz, jestem kobietą renesansu! Patrzę troszeczkę inaczej – nie przed siebie, ale obok mnie. To o wiele ciekawsze. I tym się różnimy mój wielbicielu po drugiej stronie płótna – Ty patrzysz na mnie, zawzięcie wlepiasz we mnie swój wzrok, a ja niewzruszona twoim na mnie zdenerwowaniem dalej siedzę, trwam. Tylko to zwierzę mnie trochę uwiera, kręci, się wierci, jakby chciało gdzieś uciec. Może potrzymasz ją, pomożesz mi trochę, ulżysz moim trudom. A nie, przepraszam! Ty się gdzieś spieszysz.
Dobrze, nie będę Cię zatrzymywać. Idź dalej, patrz tylko przed siebie. Dobrze, że o mnie zapomnisz – co mi po Tobie, człowieku, który nawet na chwilę nie umiesz przystanąć i pomilczeć. Ty byś tylko gadał, gadał, gadał. Dlatego dziwisz się tak bardzo mojemu milczeniu, mojemu wzrokowi utkwionemu gdzieś dalej. Dziw się, bardzo dobrze, o to mi chodzi! Nie będę na każde Twoje skinienie – w prawo, w lewo, do przodu. Mówisz, że jestem kapryśna? O tak! Trafnie wydedukowałeś, mój drogi Sherlocku. Taką właśnie mnie stworzono – kapryśną, a jednocześnie statyczną – kobietą, mój drogi, kobietą.