sobota, 28 września 2013

szkice o Tobie, o Mnie i Wszystkim, co nie-Istnieje II

Kraków, koniec sierpnia 2013

Dziś rano powietrze było Jesienią i ja mam ochotę słuchać bluesa i wiem po prostu, że Lato się kończy i wieczory stają się coraz dłuższe, a wraz z nimi powracają ciemności.

W głowie mojej ciągle powtarzam sobie pytanie, dlaczego w moich wierszach jest tyle Smutku, chociaż przecież bywam Szczęśliwa naprawdę i myślę, że po prostu chronię się w ten sposób przed Sobą – to jak oswajanie Dzikich Zwierząt – ugryzienie szczęściem mnie boli – łzy zostawiają na mojej twarzy jakieś blizny, na które nie mogę patrzeć, więc pisze o nich. Smutek jest moim kochankiem i zastępuje mi Ciebie, Nieistniejący i rozkochuję Go w sobie i on mnie w sobie – bo Jest – nie bywa smutną wiadomością o Samotności obserwowania narodzin Księżyca. Smutek jest Stałością, moim bezpieczeństwem, powrotną Drogą do domu po ciemku. Gdzie jest mój Dom?

Czasami Droga staje się celem istnienia, które staje się Mną. Przez Smutek dojdę do Siebie i odkryję Siebie. Smutek jest początkiem i końcem Radości – więc jest Radością – tylko w Ciemnościach Światło jest światłem najpełniej.


Nie odbieraj mi tego. 

Wrocław, koniec września 2013

Zaczynam zastanawiać się nad Labiryntem – Imago Mundi – obraz świata – obraz wszechświata – ja sama, labirynt, poszukiwanie, zagubienie – ale tylko pozorne, ale tylko przez przypadek.

Labirynt jest harmonią – jakimś genialnym uporządkowaniem, ciągłością, stałością – on się nigdy nie zmienia. To w tym, który jest w Labiryncie – we mnie – który szuka swojej Drogi – czy to do Wyjścia, czy do Świętości labiryntu – dzieje się zagubienie. To nie pokręcone ścieżki labiryntu są zgubne – podobno wystarczy trzymać się prawej albo lewej strony by z Labiryntu w końcu wyjść – tylko to, co się dzieje we mnie, kiedy widzę przed sobą Ciemność i zimne wilgocią ściany kamienne dotykają moich dłoni – panika w głowie, ciszę przeszywa tylko mój szybki oddech niepokoju – ja się w sobie gubię, nie w Labiryncie. On jest stałością, on jest niezmiennością, on jest doskonałością, której się boję… Się gubi, się płaczę, się oddycha za głośno, ciągle za głośno.



Czekam na List od Ciebie, Droga. 

sobota, 14 września 2013

Lapidaria o Tobie

            Patrzyła w jego kobaltowe oczy – były jak roztapiająca się i powoli płynąca fala wód roztapiającego się lodowca – On był lodowcem, który znikał w zastraszająco szybkim tempie kilku dotknięć między światem naszym, a Tamtym – bliższym. Jego oczy stawały się dla niej wszystkim. Pamiętała zazdrość, która budziła się za każdym razem, kiedy ukrytkiem spoglądała na jego zmęczoną twarz – ile oddałaby za niebiesko-szalone oczy przybłędy jakiegoś szalonego; magika ze świata krzywych zwierciadeł; gawędziarza homeryckiego, który pił wódkę z Odysem; ułana, który wyrywał księżniczki z ukrytych głęboko w Janowskich Lasach zamków, które broniły czterogłowe smoki bez rąk i nóg. Jego ręce – pachnące mokrym i starym jak on tytoniem – ciężkim i trującym – i życiodajnym.

Nie mógł bez nich żyć – myślę, że umarł przez to, że starał się przestać, myślę, że dlatego nie mógł już potem oddychać.

            Czasami śni jej się Las – ten najpiękniejszy – sierpniowy. Zimny porankiem i mgłą pierwszą, jeszcze zrodzoną w ciemnościach nocy, która broni się przed dniem. Biega na bosaka po zielonej, soczystej trawie – na bosaka uprawia zawzięcie taniec śmierci. Jej małe, ciepłe stopy zatapiają się w wilgotną, zarobaczoną ziemię – porywa ją świat zgniłych ciał pomarłych na nieznane choroby zwierząt, świat ptaków czarnych swoją nienawiścią – czuje, jak siadający na jej plecach kruk staje się jej częścią – jak zaczynają kiełkować pod jej grubą skórą malutkie pióra. I już jest bardzo wysoko, staje się niebem, osiąga byt – i słyszy Jego głos pomiędzy kroplami deszczu, który sprowadza ją z powrotem na mokrą samotnością ziemię ich ojców, dziadów i pradziadów.

To jest to miejsce, nie uciekaj stąd.

            Zamyka oczy i widzi przed sobą płonące drzewo – ono stoi tutaj od setek lat i pamięta ostatnią prawdziwą miłość – ono widziało Adama i Ewę, kiedy kryli się przed Stwórcą w krzakach dzikiej róży. Drzewo płonęło bardzo długo – chyba tak długo, jak długo istniało na świecie. Nie chciało poddać się płomieniom, które wypalały jego soki, kropla po kropli – ono się wykrwawiało niewidzialnie. Wczoraj uderzył w nie piorun – powiedział do niej, kiedy na bezkresnym polu stała sama, obserwując drzewo i dotykając płomieni. Czy ta burza przyjdzie do nas jutro – myślała i nie oczekiwała odpowiedzi. Czuła Jego rękę na swoim ramieniu – wiedziała, że jest bezpieczna. Demony nie przyjdą tak długo, jak ja jestem z Tobą – jak długo płonie to drzewo – jak długo patrzysz się z głową wysoko podniesioną w sam środek burzy – one nie przyjdą.

Boję się, że widzę już pomiędzy palcami pogorzeliska tamtych dni.

            Zapach kawy był słodyczą dla jej ust. Jego kawa była zawsze zimna i czarna jak ptaki wracające z nocnych wędrówek. Czasami, gdy była w Mieście, o poranku widziała całe ich stada budzące się do kolejnego Lotu – wtedy niebo stawało się czarne, jak przed burzą, jak Jego kawa. Kiedyś odważyła się napić tego napoju zakazanego karcącym wzrokiem Matki – i był jak bursztyn przywieziony znad morza – i miał w sobie jasność słońca i ciemność ziemi. Czuła się, jakby piła tajemnice – spijała tajemną wiedzę swoich przodków. Czy już wtedy obgryzałaś po kryjomu palce ze strachu przed karą?

Ukradłaś moją Tajemnicę, a jak dalej kocham Cię swoją stanowczością i delikatnością starych, pomarszczonych dłoni – one znały zimno i ciepło – były bezpieczeństwem dębowych mebli w kuchni.



Czasami słyszę Twoje powolne kroki schodzące ze strychu – czy znowu czekałeś na mnie, żeby obejrzeć ze mną wschód słońca? Znowu zaspałam.


Dziś śnił mi się Dziadek.