sobota, 14 września 2013

Lapidaria o Tobie

            Patrzyła w jego kobaltowe oczy – były jak roztapiająca się i powoli płynąca fala wód roztapiającego się lodowca – On był lodowcem, który znikał w zastraszająco szybkim tempie kilku dotknięć między światem naszym, a Tamtym – bliższym. Jego oczy stawały się dla niej wszystkim. Pamiętała zazdrość, która budziła się za każdym razem, kiedy ukrytkiem spoglądała na jego zmęczoną twarz – ile oddałaby za niebiesko-szalone oczy przybłędy jakiegoś szalonego; magika ze świata krzywych zwierciadeł; gawędziarza homeryckiego, który pił wódkę z Odysem; ułana, który wyrywał księżniczki z ukrytych głęboko w Janowskich Lasach zamków, które broniły czterogłowe smoki bez rąk i nóg. Jego ręce – pachnące mokrym i starym jak on tytoniem – ciężkim i trującym – i życiodajnym.

Nie mógł bez nich żyć – myślę, że umarł przez to, że starał się przestać, myślę, że dlatego nie mógł już potem oddychać.

            Czasami śni jej się Las – ten najpiękniejszy – sierpniowy. Zimny porankiem i mgłą pierwszą, jeszcze zrodzoną w ciemnościach nocy, która broni się przed dniem. Biega na bosaka po zielonej, soczystej trawie – na bosaka uprawia zawzięcie taniec śmierci. Jej małe, ciepłe stopy zatapiają się w wilgotną, zarobaczoną ziemię – porywa ją świat zgniłych ciał pomarłych na nieznane choroby zwierząt, świat ptaków czarnych swoją nienawiścią – czuje, jak siadający na jej plecach kruk staje się jej częścią – jak zaczynają kiełkować pod jej grubą skórą malutkie pióra. I już jest bardzo wysoko, staje się niebem, osiąga byt – i słyszy Jego głos pomiędzy kroplami deszczu, który sprowadza ją z powrotem na mokrą samotnością ziemię ich ojców, dziadów i pradziadów.

To jest to miejsce, nie uciekaj stąd.

            Zamyka oczy i widzi przed sobą płonące drzewo – ono stoi tutaj od setek lat i pamięta ostatnią prawdziwą miłość – ono widziało Adama i Ewę, kiedy kryli się przed Stwórcą w krzakach dzikiej róży. Drzewo płonęło bardzo długo – chyba tak długo, jak długo istniało na świecie. Nie chciało poddać się płomieniom, które wypalały jego soki, kropla po kropli – ono się wykrwawiało niewidzialnie. Wczoraj uderzył w nie piorun – powiedział do niej, kiedy na bezkresnym polu stała sama, obserwując drzewo i dotykając płomieni. Czy ta burza przyjdzie do nas jutro – myślała i nie oczekiwała odpowiedzi. Czuła Jego rękę na swoim ramieniu – wiedziała, że jest bezpieczna. Demony nie przyjdą tak długo, jak ja jestem z Tobą – jak długo płonie to drzewo – jak długo patrzysz się z głową wysoko podniesioną w sam środek burzy – one nie przyjdą.

Boję się, że widzę już pomiędzy palcami pogorzeliska tamtych dni.

            Zapach kawy był słodyczą dla jej ust. Jego kawa była zawsze zimna i czarna jak ptaki wracające z nocnych wędrówek. Czasami, gdy była w Mieście, o poranku widziała całe ich stada budzące się do kolejnego Lotu – wtedy niebo stawało się czarne, jak przed burzą, jak Jego kawa. Kiedyś odważyła się napić tego napoju zakazanego karcącym wzrokiem Matki – i był jak bursztyn przywieziony znad morza – i miał w sobie jasność słońca i ciemność ziemi. Czuła się, jakby piła tajemnice – spijała tajemną wiedzę swoich przodków. Czy już wtedy obgryzałaś po kryjomu palce ze strachu przed karą?

Ukradłaś moją Tajemnicę, a jak dalej kocham Cię swoją stanowczością i delikatnością starych, pomarszczonych dłoni – one znały zimno i ciepło – były bezpieczeństwem dębowych mebli w kuchni.



Czasami słyszę Twoje powolne kroki schodzące ze strychu – czy znowu czekałeś na mnie, żeby obejrzeć ze mną wschód słońca? Znowu zaspałam.


Dziś śnił mi się Dziadek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz