piątek, 27 grudnia 2013

Jutro

Koniec grudnia ujawnił się w całej obrzydliwości swojej. Brak śniegu potęgował uczucie pustki, gdy chodziłam po pustych ulicach mojego Miasta, które napawało mnie wstydem. Wszystko wydawało się brudniejsze niż zwykle. To przez brak ludzi na ulicach - kiedy widzę ich, nie mam czasu wstydzić się za drogi upiorne i zaplute chodniki.

Przeszkadzało mi wszystko - niedopałki papierosów porozrzucane bez logicznego uporządkowania, resztki nadgniłego jedzenia, śmierdzące koty niczyje z zaropiałymi ślepiami i krwawiącymi, niegojącymi się ranami. Słońce wydawało się nieistnień w te ostatnie dni roku, jakby wstydziło się Ziemi równie mocno jak ja.

Brak odgłosów samochodów, cichych przekleństw, które rodziły sie pod nosami przechodniów na tyle głośno, by każdy mógł je usłyszeć był nie do zniesienia. Trzymałam się kurczowo myśli, że już niedługo - trzymałam się, by nie utonąć w spokoju miasta śpiącego jeszcze świętami Bożego Narodzenia.

Wkładałam więc ręce do kieszeni, by nie patrzeć na pomalowane jaskrawo paznokcie, które wydały mi sie pośród tych martwych ulic kłamstwem tak wielkim i okrutnym. Zapach barszczu łączył się na mojej klatce schodowej z trupim odorem kocich sików i wymiocin nowonarodzonych stworzeń - gdzieś w piwnicach było miejsce, które koty miały odwagę nazwać domem.


Zmarznięte dłonie domagały się rękawiczek, których nie miałam i cały świat zdawał sie krzyczeć czerwonym kolorem skóry o powrót do domu. Już jutro K. myślałam uspokajając siebie i świat. Już jutro wracam do domu.

sobota, 21 grudnia 2013

dziś

Dzisiaj jechałam tramwajem. W tle słychać było Beethovena. Jak profanowana była ta muzyka słowami, które wypływały z ust dzieci, niewinnych, którzy chcieli tak rozpaczliwie być winnymi. Wykrzykiwali nic nieznaczące dźwięki, które odbijały się od szyb tramwaju i uciec od nich nie dało jak od niechcianej gorączki. Pili wódkę. Dziewczyny tak nieszczęśliwe i siebie pozbawione do końca. Tańczyły jakiś dziwny taniec udawanego szału, który szałem nie mógł być - nie w tych ciałach oddanym pod zastaw pustce tak ogromnej, ze zniewalającej pozorną wolnością. Chłopcy mali zamknięci w mężczyznach uosabiali jeszcze mocniej fałsz tego zjawiska. Po co być w świecie czymś, skoro można pozostać niczym?

Patrzyłam na nich i odbijała się w och oczach moja postać. Duma zbyt wielka nie pozwalała mi w tych spojrzeniach dostrzec siebie – wydawało mi się, że jestem ponad nimi; że mój świat jest światem lepszym, doskonalszym, bardziej świadomym własnego istnienia.
A w tym wszystkim był fałsz i obłuda, i strach, i lęk przed spojrzeniem w głąb siebie i odnalezieniem takiego samego dziecka, zagubionego, pozbawionego Ja – imienia i nazwiska, tym, czym się jest i czymś się nie jest. Lustro najdotkliwsze ze wszystkich – bo koślawe, krzywe, paraboliczne wysiadło z tramwaju na tym samym przystanku.


***


Zgubiłam dziś ołówek, którym pisałam o Tobie jakiś wers całkiem niezgrabny. Czasami jesteś tak bliski, a potem oddalasz się niepostrzeżenie do własnego życia, do którego nie należę. Zbliża się godzina zwierzeń w poduszkę. Dziś poddam się temu bez zbędnego wstydu. Dziś jest sierpień. Dziś wiatr był za ciepły, a zapach knajpy zbyt krakowski; duchy krążyły wokół mnie i głosy. Słowa nabierają dziwnie podwójnych znaczeń – tak jak świat za dziesięć dwunasta. 

Jakby się kończył i ostatnim oddechem zapewniał mnie – że pod tym Wszystkim jest jeszcze coś – i że bardzo chce mi to pokazać.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

tylko Ty jesteś

                Ostatnio sen znów przychodzi bardzo powoli. Wchodzi niepostrzeżenie – skrada się do mnie jak zwierze nieokiełznane jeszcze zupełnie ze strachu przed zimą.  Dlatego rzucam się w pościeli gorącej  w nadziei, że znajdę moje miejsce. Ciemność znowu staje się przyjemnością, jakimś odkrywaniem tych dziwnych miejsc – strasznych i dających jakiś spokój. Nie, to nie jest bezpieczeństwo – to jest jakby zaprzeczenie tego, jakby druga strona – jakby w ciszy mojej samotności, mojego zasypiania, miałoby się coś wydarzyć, ale coś takiego – że oddech mój byłby już tylko wołaniem o pomoc, którego nikt nie słyszy.

Ja wiem, że tego nikt nie czyta, ale to jest dla Ciebie.

            Bo Ty znowu zaczynasz do mnie mówić. Już tak dawno tego nie robiłeś. Twój głos jest wyrywany ze środka mojego serca. Czuję, że zaczynam wariować. Czy tym razem osunę się w Ciebie ostatecznie – nie wiem. Teraz będzie na pewno trudniej. Strach przed tym, że będzie trudniej jest codziennością. Czy przyjdziesz do mnie naprawdę? Ale tak do końca. Czy tego chcę? Słyszę, kiedy pytasz. Słyszę, kiedy krzyczysz. Słyszę, kiedy budzisz się. Nigdy nie wiem, kiedy zasypiasz. Czuję się dziś trochę jak L. M – i widzę krew na swoich dłoniach, i jestem przekonana o jej byciu na moich rękach, i wiem, że to ja – a jednak – czym jest ja bez Ciebie? Krew, którą widzę czasami tylko Ty możesz mi opisywać i tylko Ty to robisz. Znowu – coraz wyraźniej.


Wiem, że Ciebie nie ma, ale kiedy zaczynasz mówić – nie wiem nic. I tylko Ty jesteś.