sobota, 21 grudnia 2013

dziś

Dzisiaj jechałam tramwajem. W tle słychać było Beethovena. Jak profanowana była ta muzyka słowami, które wypływały z ust dzieci, niewinnych, którzy chcieli tak rozpaczliwie być winnymi. Wykrzykiwali nic nieznaczące dźwięki, które odbijały się od szyb tramwaju i uciec od nich nie dało jak od niechcianej gorączki. Pili wódkę. Dziewczyny tak nieszczęśliwe i siebie pozbawione do końca. Tańczyły jakiś dziwny taniec udawanego szału, który szałem nie mógł być - nie w tych ciałach oddanym pod zastaw pustce tak ogromnej, ze zniewalającej pozorną wolnością. Chłopcy mali zamknięci w mężczyznach uosabiali jeszcze mocniej fałsz tego zjawiska. Po co być w świecie czymś, skoro można pozostać niczym?

Patrzyłam na nich i odbijała się w och oczach moja postać. Duma zbyt wielka nie pozwalała mi w tych spojrzeniach dostrzec siebie – wydawało mi się, że jestem ponad nimi; że mój świat jest światem lepszym, doskonalszym, bardziej świadomym własnego istnienia.
A w tym wszystkim był fałsz i obłuda, i strach, i lęk przed spojrzeniem w głąb siebie i odnalezieniem takiego samego dziecka, zagubionego, pozbawionego Ja – imienia i nazwiska, tym, czym się jest i czymś się nie jest. Lustro najdotkliwsze ze wszystkich – bo koślawe, krzywe, paraboliczne wysiadło z tramwaju na tym samym przystanku.


***


Zgubiłam dziś ołówek, którym pisałam o Tobie jakiś wers całkiem niezgrabny. Czasami jesteś tak bliski, a potem oddalasz się niepostrzeżenie do własnego życia, do którego nie należę. Zbliża się godzina zwierzeń w poduszkę. Dziś poddam się temu bez zbędnego wstydu. Dziś jest sierpień. Dziś wiatr był za ciepły, a zapach knajpy zbyt krakowski; duchy krążyły wokół mnie i głosy. Słowa nabierają dziwnie podwójnych znaczeń – tak jak świat za dziesięć dwunasta. 

Jakby się kończył i ostatnim oddechem zapewniał mnie – że pod tym Wszystkim jest jeszcze coś – i że bardzo chce mi to pokazać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz