Dzisiaj
jechałam tramwajem. W tle słychać było Beethovena. Jak profanowana była ta
muzyka słowami, które wypływały z ust dzieci, niewinnych, którzy chcieli tak
rozpaczliwie być winnymi. Wykrzykiwali nic nieznaczące dźwięki, które odbijały
się od szyb tramwaju i uciec od nich nie dało jak od niechcianej gorączki. Pili
wódkę. Dziewczyny tak nieszczęśliwe i siebie pozbawione do końca. Tańczyły jakiś
dziwny taniec udawanego szału, który szałem nie mógł być - nie w tych ciałach
oddanym pod zastaw pustce tak ogromnej, ze zniewalającej pozorną wolnością.
Chłopcy mali zamknięci w mężczyznach uosabiali jeszcze mocniej fałsz tego
zjawiska. Po co być w świecie czymś, skoro można pozostać niczym?
Patrzyłam
na nich i odbijała się w och oczach moja postać. Duma zbyt wielka nie pozwalała
mi w tych spojrzeniach dostrzec siebie – wydawało mi się, że jestem ponad nimi;
że mój świat jest światem lepszym, doskonalszym, bardziej świadomym własnego istnienia.
A
w tym wszystkim był fałsz i obłuda, i strach, i lęk przed spojrzeniem w głąb
siebie i odnalezieniem takiego samego dziecka, zagubionego, pozbawionego Ja –
imienia i nazwiska, tym, czym się jest i czymś się nie jest. Lustro
najdotkliwsze ze wszystkich – bo koślawe, krzywe, paraboliczne wysiadło z
tramwaju na tym samym przystanku.
***
Zgubiłam
dziś ołówek, którym pisałam o Tobie jakiś wers całkiem niezgrabny. Czasami
jesteś tak bliski, a potem oddalasz się niepostrzeżenie do własnego życia, do
którego nie należę. Zbliża się godzina zwierzeń w poduszkę. Dziś poddam się
temu bez zbędnego wstydu. Dziś jest sierpień. Dziś wiatr był za ciepły, a zapach
knajpy zbyt krakowski; duchy krążyły wokół mnie i głosy. Słowa nabierają
dziwnie podwójnych znaczeń – tak jak świat za dziesięć dwunasta.
Jakby się
kończył i ostatnim oddechem zapewniał mnie – że pod tym Wszystkim jest jeszcze
coś – i że bardzo chce mi to pokazać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz