poniedziałek, 24 lutego 2014

list do Ciebie

Miasto W. 24.02.2014

Drogi Dziadku –

Wczoraj w nocy wywoływałam duchy. Leżałam na starej kanapie. Obok mnie spała, oddychając bardzo cicho, moja siostra – ta bardziej kochana wnuczka. Bardzo długo nie mogłam zasnąć. Nie jestem przyzwyczajona do takiej ciszy, w której słychać szczekanie każdego pojedynczego psa w odległości najbliższych dwudziestu kilometrów.

A jeżeli to nie są psy? A jeżeli w ogóle nic nie szczeka?
Pamiętam, jak mi opowiadałeś, że pewnego razu obudziłeś się gdzieś nad ranem i wszystko wokół ciebie było czerwone – czerwone meble, czerwone powietrze, niebo, drzewa w ogrodzie, kwiaty, trawa; że dłonie twoje były pełne czerwieni krwistej. Mówiłeś to w sposób bardzo chłodny – chłodny błękitem twoich oczu. Wyjaśniłeś mi, że to wszystko przez erupcje wulkaniczne ma Marsie – pył z Czerwonej Planety dotarł po prostu na Ziemię i dlatego wszystko spłynęło delikatną krwistą poświatą. Wtedy Ci wierzyłam. Wtedy twoje słowa były świętością. Nie bałam się już czerwonego nieba, które widywałam czasami, kiedy budziłam się bardzo wcześnie rano i sprawdzałam, czy jeszcze żyjesz.

Dziś myślę, że wymyśliłeś to niebo, w które ja uwierzyłam całą sobą do tego stopnia, że sama starałam się je zobaczyć i widziałam – widziałam wszystko, co chciałeś, żebym widziała.
A zaczęło się wszystko od wczorajszego wieczora. Wróciliśmy z chrzcin T. (bardzo porządny młody człowiek, polubiłbyś go, jest taki bardzo nasz) – zostałam matką chrzestną – to wielka odpowiedzialność. Tak byś pewnie powiedział. Kiedy wysiadałam z samochodu nieopatrzenie spojrzałam w górę, spodziewając się ujrzenia nieba nocnego, nieba czarnego. Zapomniałam, że wszędzie poza miastem niebo nocą jest jasnością świateł gwiazd i księżyców. I tak było tym razem. Ale przecież pamiętam – że było tak zawsze.

Siadaliśmy na schodach przed waszym starym domem zimnym w którym nie było bieżącej ciepłej wody i patrzyliśmy w gwiazdy. Uczyłeś nas nazw astronomicznych, ale też tych bardziej codziennych. Nigdy cię nie słuchałam. Wolałam patrzeć. Przecież widok tak rozgwieżdżonego nieba był dla dziewczyny z miasta czymś niezwykłym, mistycznym – wiesz, dla mnie kosmos zawsze był czymś bardzo odległym i raczej zamkniętym władzą mojej wyobraźni, która pozwoliła mi zbudować obraz zamkniętej przestrzeni, nie rozszerzającej się bez przerwy materii, której nie potrafię formować w swoich dłoniach.

Piłeś zimną czarną kawę. Nie wiem, czy była słodka, czy gorzka. Nigdy nie odważyłam się na wypicie chociaż łyczka. Bałam się twojego karcącego wzroku, którego mogłabym zwyczajnie nie przeżyć. Paliłeś też dużo papierosów. Cały dom pachniał nie za drogim tytoniem. Pamiętam, że babcia chowała papierowy w drugiej szafce niezapominajkowej od lewej – tej obok okna. I zawsze na ciebie krzyczała, że palisz. A ty wychodziłeś bardzo wolnym krokiem na ganek i po prostu zapalałeś jednego od drugiego. Jakby dym papierosowy mógł zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Poszłyśmy z K. wczoraj na spacer Po Dęba. Wiesz, te trzy domy stoją już skończone. Mieszkają w nich jacyś ludzie, którzy nawet nie wiedzą, jaki zaszczyt ich spotkał, że mogą w Takim Miejscu mieszkać. Sąsiedzi też się rozbudowali. Odgrodzili już kawałek tego niezagospodarowanego pola – tego, koło którego wiedzie droga piaskowa, na której nie lubiłyśmy jeździć rowerem, bo była zbyt miękka i zapadały się w niej koła naszych starych składaków. Kiedy szłam w ciemność tej drogi znanej najlepiej ze wszystkich dróg po raz pierwszy się bałam.

A co, jeśli Tam już nie ma Tego Miejsca?

I doszłyśmy do końca drogi i znalazłyśmy ostrzeżenie, które zabraniało nam wchodzić na teren prywatny. Ale przecież to nie był żaden teren prywatny tylko Pod Dębem. Poczułam narastającą w sobie złość, która podpowiadała, by zerwać tabliczkę i wyrzucić ją i obudzić mieszkańców tych okropnych domów ciepłych, niezawilgoconych, pachnących, nowych, z gorącą wodą i telewizorami, którzy nie wiedzą, co to są piece kaflowe i stare żelazka, których nie podłączą się do prądu. Przeszłam tylko zakazaną granicę i nagle znowu miałam 9 lat.

I zapachniało gorącymi lipcami i sierpniami. Zapachniał dym twoich papierosów. Wrócił śmiech dzieci, które dziś są już dorosłymi. Wróciła huśtawka i łapanie koników polnych do słoika. I las wrócił i rzeka…

Nie pamiętam jak się palił. Pamiętam tylko, że uderzył w niego piorun i potem już go nie było, i nie było już czterech dębów tylko trzy. Pod jednym było mrowisko. Kiedy ten czwarty się spalił to przestali grać tu w piłkę i w ogóle przestali przychodzić. I te trzy dęby zostały same sobie. Potem przyszli tu ludzie, kupili ziemi, pobudowali domy, kupili duże i groźne psy które szczekają za każdym razem, gdy ktoś tylko spróbuje oddychać.


*** \

Babcia wycięła jabłonki. Gdzie ja się teraz ukryje przed słońcem? Gdzie ja teraz zasnę snem spokojnym i nieprzerwanym? Już nigdy nie zjem najkwaśniejszych jabłek na świecie.
To wszystko dzieje się zupełnie nie tak, jak powinno.




A jednak jesteś – w tym wszystkim, czego już nie ma.