niedziela, 24 lipca 2016

Dziennik pokładowy: Plastik



Kościół z plastiku. Brudne, zaniedbane szyby, które kształtem przypominają gorsze siostry średniowiecznych witrażowych okien średniowiecznych katedr. W środku – gołe ściany, pod którymi stoją obrzydliwe figury: Matka Boska, Matka Boska z Dzieciątkiem, Jezus, któremu się ufa.  Gdzieś w najciemniejszym kącie świątyni czarny św. Antonii. Myślę, że mógłby to być abba Antonii Wielki, egipski pustelnik, wtedy kolor skóry byłby właściwy, ale na ramionach czarnoskórego Antoniego siedziało Dzieciątko – wiec to Padewski, a Padewski to ten z Padwy, Padwa jest we Włoszech, a on tam sam pochodził z Portugalii. Myślę, że to jakaś lokalna ciekawostka, ukłon w stronę czarnoskórego społeczeństwa, które tutaj jest dość spore.

Ołtarz obity zielonym tworzywem, też prawdopodobnie z plastiku. Miałam wizję: plastikowego krzyża, z pal sitkowym Jezusem; za ołtarzem plastikowy ksiądz z plastikową hostią odprawia plastikową mszę plastikową; plastikowy kapłan odprawia plastikowe modły z plastikowymi wiernymi’ plastikowe myśli wznoszą się do boga z plastiku; w plastikowym niebie mieszkają plastikowi święci, a w piekle – plastikowy szatan w spędza czas z plastikową samotnością.
Plastik bardzo długo się rozkłada. Jego życie trwa o wiele dłużej niż życie człowieka.
Plastikowy kościół będzie trwał dłużej niż taki z kamienia. Ale – po co?

Potem śpiewaliśmy Barkę.

Potem poszliśmy do restauracji. K. zamówiła gyrosa. I Tymbarka.

Płyniemy.

wtorek, 12 lipca 2016

Dziennik pokładowy: Labirynt

            […] Kto się nie czuje prawdziwie zagubiony, ten gubi się bezpowrotnie, a więc nigdy nie odnajdzie siebie samego, nigdy nie zetknie się z prawdziwą rzeczywistością.

            Myśl zupełnie wyzwalająca. Wyzwalająca mnie spod tyranicznego poczucia winy za własne zagubienie, które spotyka mnie coraz częściej; właściwie ostatnio mam ciągłe poczucie bezustannego zagubienia. Wraz z tym uczuciem – towarzyszy mi również nieustająco czająca się gdzieś w trzewiach presja, którą wywierają na mnie Oni: że nie powinnam się tak gubić, że powinnam się już dawno odnaleźć, że przecież tak naprawdę to nie jest takie prawdziwe zagubienie; że zagubienie jest tylko czymś, co sobie wmówiłam; że to zagubienie trwa za długo; że zagubienie stało się dla mnie bezpieczne [sic!] i że tak prawdę mówiąc, to chcę w nim tkwić; że zagubienie jest tylko pisanym samej sobie scenariuszem jakieś farsowej zagłady.
            A moje Zagubienie jest prawdziwe i realne. Trwa tak długo, bo nie jestem Tezeuszem, który, z babskim kłębkiem włóczki, przemierzał Labirynt. Nie, nie posiadam niczego takiego. Jestem w tym Zagubieniu sama. Nie stanę się mordercą niewinnego Minotaura. Jestem tylko ja i tylko to Zagubienie, które układa się w ten Labirynt. Bardzo konkretny i rzeczywisty. Posiadający tylko swoją własną, wewnętrzną logikę zdarzeń – murów i korytarzy, których ściany oplecione są arabeskami najgęstszego bluszczu moich wspomnień. Powiedzieliby – bluszcz można ściąć – ale po pierwsze: będzie odrastał; zawsze, prędzej czy później – bluszcz odrasta. Po drugie: ściany, które bluszcz obrasta, są jak rdzeń mojej Pamięci. Tych murów nie można zburzyć. Te mury urosły ze mnie – są mną – ich zniszczenie – oznaczałoby mojej Istoty. I być może – byłoby to rozwiązanie szybsze, mniej bolesne i zadowalające wszystkich naokoło, ale – wtedy nie miałabym szans dłużej czuć się zagubioną – zagubiłabym się bezpowrotnie.
            [Jak niedaleko od słowa zginąć i zgubić się – ale ten zgubić się – jest zwrotny, skierowany na podmiot. Mamy czasownik zabić się i on też skierowany jest na podmiot, choć mimo wszystko – sprowadza się on do zginąć. Zginąć – już poza swoją podmiotowością. Nie ma nic bardziej samotnego, niż umieranie. Chociaż – czy można powiedzieć: Ja żyję się?]
            Zagubienie pozwala na stwierdzenie Labiryntu. Określa przestrzeń. Dzięki stwierdzeniu – „zgubiłam się” – jestem w stanie określić moją własną, świadomość podmiotowość w pewnej rzeczywistości zagubienia [się]. I to jest dopiero – „prawdziwa rzeczywistość”. Błądzenie w labiryncie i udawanie, że on nie istnieje – to jest „nierzeczywistość”. A życie – nie jest ani pewną powtarzalnością reakcji chemicznych, ani metafizycznym rozwojem Ducha – jest ciągłym podejmowaniem decyzji; stawaniem przed możliwością, okolicznością – i wybieraniem. Czym innym jest Labirynt?
            Dlatego będę trwała w moim zagubieniu tak długo, jak uznam to za stosowne. Tak długo będę krążyła, tak długo podejmowała dobre i złe decyzję, tak długo krążyła w koło, aż Labirynt rozpadnie się sam. Jest też szansa, moi Drodzy, że Labirynt nie rozpadnie się nigdy, bo, być może, to jedyna właściwa forma istnienia, jaka jest. Nie mówcie, że tego Labiryntu nie ma. To, że pewne rzeczywistości są dla was niezauważalne, nieuświadomione, niezrozumiałe – nie znaczy, że one nie istnieją.

            Zgubiłam się i nie zamierzam się odnajdywać. Bo odnaleźć się – to się umrzeć.