Kościół z plastiku.
Brudne, zaniedbane szyby, które kształtem przypominają gorsze siostry
średniowiecznych witrażowych okien średniowiecznych katedr. W środku – gołe ściany,
pod którymi stoją obrzydliwe figury: Matka Boska, Matka Boska z Dzieciątkiem,
Jezus, któremu się ufa. Gdzieś w
najciemniejszym kącie świątyni czarny św. Antonii. Myślę, że mógłby to być abba
Antonii Wielki, egipski pustelnik, wtedy kolor skóry byłby właściwy, ale na
ramionach czarnoskórego Antoniego siedziało Dzieciątko – wiec to Padewski, a
Padewski to ten z Padwy, Padwa jest we Włoszech, a on tam sam pochodził z
Portugalii. Myślę, że to jakaś lokalna ciekawostka, ukłon w stronę czarnoskórego
społeczeństwa, które tutaj jest dość spore.
Ołtarz obity zielonym
tworzywem, też prawdopodobnie z plastiku. Miałam wizję: plastikowego krzyża, z pal
sitkowym Jezusem; za ołtarzem plastikowy ksiądz z plastikową hostią odprawia
plastikową mszę plastikową; plastikowy kapłan odprawia plastikowe modły z
plastikowymi wiernymi’ plastikowe myśli wznoszą się do boga z plastiku; w
plastikowym niebie mieszkają plastikowi święci, a w piekle – plastikowy szatan
w spędza czas z plastikową samotnością.
Plastik bardzo długo
się rozkłada. Jego życie trwa o wiele dłużej niż życie człowieka.
Plastikowy kościół będzie
trwał dłużej niż taki z kamienia. Ale – po co?
Potem śpiewaliśmy
Barkę.
Potem poszliśmy do
restauracji. K. zamówiła gyrosa. I Tymbarka.
Płyniemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz