[…] Kto się nie czuje prawdziwie zagubiony,
ten gubi się bezpowrotnie, a więc nigdy nie odnajdzie siebie samego, nigdy nie
zetknie się z prawdziwą rzeczywistością.
Myśl
zupełnie wyzwalająca. Wyzwalająca mnie spod tyranicznego poczucia winy za
własne zagubienie, które spotyka mnie coraz częściej; właściwie ostatnio mam
ciągłe poczucie bezustannego zagubienia. Wraz z tym uczuciem – towarzyszy mi
również nieustająco czająca się gdzieś w trzewiach presja, którą wywierają na
mnie Oni: że nie powinnam się tak gubić, że powinnam się już dawno odnaleźć, że
przecież tak naprawdę to nie jest takie prawdziwe zagubienie; że zagubienie
jest tylko czymś, co sobie wmówiłam; że to zagubienie trwa za długo; że
zagubienie stało się dla mnie bezpieczne [sic!] i że tak prawdę mówiąc, to chcę
w nim tkwić; że zagubienie jest tylko pisanym samej sobie scenariuszem jakieś
farsowej zagłady.
A
moje Zagubienie jest prawdziwe i realne. Trwa tak długo, bo nie jestem
Tezeuszem, który, z babskim kłębkiem włóczki, przemierzał Labirynt. Nie, nie
posiadam niczego takiego. Jestem w tym Zagubieniu sama. Nie stanę się mordercą
niewinnego Minotaura. Jestem tylko ja i tylko to Zagubienie, które układa się w
ten Labirynt. Bardzo konkretny i rzeczywisty. Posiadający tylko swoją własną,
wewnętrzną logikę zdarzeń – murów i korytarzy, których ściany oplecione są
arabeskami najgęstszego bluszczu moich wspomnień. Powiedzieliby – bluszcz można
ściąć – ale po pierwsze: będzie odrastał; zawsze, prędzej czy później – bluszcz
odrasta. Po drugie: ściany, które bluszcz obrasta, są jak rdzeń mojej Pamięci.
Tych murów nie można zburzyć. Te mury urosły ze mnie – są mną – ich zniszczenie
– oznaczałoby mojej Istoty. I być może – byłoby to rozwiązanie szybsze, mniej
bolesne i zadowalające wszystkich naokoło, ale – wtedy nie miałabym szans
dłużej czuć się zagubioną – zagubiłabym się bezpowrotnie.
[Jak niedaleko od słowa zginąć i zgubić
się – ale ten zgubić się – jest zwrotny, skierowany na podmiot. Mamy czasownik
zabić się i on też skierowany jest na podmiot, choć mimo wszystko – sprowadza się
on do zginąć. Zginąć – już poza swoją podmiotowością. Nie ma nic bardziej
samotnego, niż umieranie. Chociaż – czy można powiedzieć: Ja żyję się?]
Zagubienie
pozwala na stwierdzenie Labiryntu. Określa przestrzeń. Dzięki stwierdzeniu – „zgubiłam
się” – jestem w stanie określić moją własną, świadomość podmiotowość w pewnej
rzeczywistości zagubienia [się]. I to jest dopiero – „prawdziwa rzeczywistość”.
Błądzenie w labiryncie i udawanie, że on nie istnieje – to jest „nierzeczywistość”.
A życie – nie jest ani pewną powtarzalnością reakcji chemicznych, ani metafizycznym
rozwojem Ducha – jest ciągłym podejmowaniem decyzji; stawaniem przed
możliwością, okolicznością – i wybieraniem. Czym innym jest Labirynt?
Dlatego
będę trwała w moim zagubieniu tak długo, jak uznam to za stosowne. Tak długo
będę krążyła, tak długo podejmowała dobre i złe decyzję, tak długo krążyła w
koło, aż Labirynt rozpadnie się sam. Jest też szansa, moi Drodzy, że Labirynt
nie rozpadnie się nigdy, bo, być może, to jedyna właściwa forma istnienia, jaka
jest. Nie mówcie, że tego Labiryntu nie ma. To, że pewne rzeczywistości są dla
was niezauważalne, nieuświadomione, niezrozumiałe – nie znaczy, że one nie
istnieją.
Zgubiłam
się i nie zamierzam się odnajdywać. Bo odnaleźć się – to się umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz