środa, 30 stycznia 2013

Coś o niczym


                Nie pisałam do Ciebie, bo znowu próbowałam beznadziejnie uciekać. Gdzieś poza siebie – takie zapominanie o tym, że się jest, że się powinno czuwać nad sobą – nad emocjami i wypadkowymi wydarzeń w rzeczywistości, którą się tworzy, którą tworzymy, która nas tworzy –ciągła walka z Bogiem – kto jest największym kreatorem. Piszę do Ciebie, no nim mi więcej nie zostało – mogę tylko pochylić się nad kartką papieru – płakać nad sobą. Wiesz – dokładnie wiem, czego chcę. Więc dlaczego moje ręce takie ułomne, moje serce takie zimne a i racjonalny w pewnych momentach umysł  wydaje się uśpiony. Myślisz, że pni też płakali nad sobą – tamci, dla których bez przerwy stawiamy pomniki w naszych duszach, mózgach – w granicie, brązie, złocie… - że patrzyli na dzieło swojego życia i krzyczeli – to wszystko nie tak!
                Wiesz, że znowu uciekam – od tematu, od Ciebie, do siebie – wiesz to, bo mnie dobrze znasz, bo mnie naprawdę dobrze znasz. Nie uciekasz przed moim spojrzeniem, jak ja – przed wzrokiem tchórza, któremu powinno się oczy zabrać i wysłać go na jakąś pustynię – jak Edypa. Ale przecież jestem na pustyni. Lodowej w dodatku. Wyobraź sobie biel. Wielką białość – od horyzontu po nieskończoność. Wszędzie nic. Dźwięki ciszy. A w środku Ciebie jakaś symfonia fantastyczna, jakieś diabelskie zagrania. I ten rozsądek tak głupi – mówi o ucieczce. Jak uciekać z siebie? Powiedz mi, przyjacielu, bo zgubiłam się w tej grze dobra i zła. Tak mi się teraz przypomniało – mówili mi, że o „dziadowskiego” (tak, możesz się uśmiechnąć) Konrada walczyły siły dobra i zła. Rozumiesz to – one walczą. Jakie to upokarzające dla Konrada. – być taką marionetką, od której nic nie zależy. Ale mój Konrad – mój, czyli przepływający prze mnie – to on walczy. On rozdaje karty, on ma prawo wyboru – między życiem, a śmiercią – nie bardzo obchodzi mnie wynik tej wojny – chcę widzieć walkę, taką, żeby mnie przerażała, żeby mnie w ogóle obchodziła. Oddaje mu swoje człowieczeństwo – bo zbyt długo był Konradem. Umarł Konrad, narodził się Człowiek, czy coś.
                Mówiłam o bieli – takiej ogromnej i niekończącej się – i wiesz, że nagle słońce – takie ogromne, pomarańczowe, płonące, ale nie płomieniem niszczącym, tylko bezpiecznym tworzącym – zakochałam się, ale nie mogłam patrzeć. Oczy bolały od doskonałości zimowego pejzażu. Jak dobrze- czerwień gorąca komponuje się z bielą i wcale jej nie niszczy tylko uzupełnia; dodaje jej genialności, a zabiera przerażającą samotność – jak dobrze. Jest w niej, ale jakby poza nią. Zwycięża w niej nad nią. Odrealnione to wszystko – prawda, która kłamie. Nie pytaj mnie, co to znaczy, bo i tak nie dostaniesz odpowiedzi. Kocham te niedopowiedzenia, te wielokropki, te myślniki między nami – zrozum je, obcy człowieku, a dostaniesz nagrodę w postaci wiekuistego zaufania. Myślisz, że kiedyś wzejdzie słońce? To o tej bieli i czerwieni to było specjalnie dla Ciebie – dla Twojego malarstwa, tego w głowie takiego – bo boję się, że gdzieś pośród farb, pędzli – możesz zagubić geniusz i doskonałość świata i jego obrazów, które dzielą się ciągle. Dlatego tak bardzo wątpię w malarstwo jako takie – przecież to najbardziej ułomna ze sztuk. Jak malarz w ogóle może być zadowolony z siebie – przecież ręce nasze tak bardzo ułomne, tak strasznie okaleczają piękno rzeczywistości. A może to ja nie potrafię zrozumieć czego, co w tym jest – jakieś kreowanie własnej, niewymuszonej rzeczywistości. Idealizm – subiektywny realizm – tak to leciało. Ale przecież portret człowieka nigdy nie będzie piękniejszy od jego twarzy od piątej nad ranem, kiedy próbuje wstać z łóżka, a jedyną rzeczą, o której myśli, to szybka i bezbolesna śmierć. Nie zrozumiemy się. Dla mnie człowiek zawsze będzie ważniejszy, niż to, co po sobie zostawił. Przykro mi – taka już jestem.