Pragnę być demiurgiem.
Rzemieślnikiem, robotnikiem, sprawcą, twórcą, kreatorem. Chcę władać materią –
bezkształtem, nagością, czystością. Ułożyć to wszystko według siebie. Pozwolić,
by bezład przepływał przeze mnie. Tylko moja wola mogłaby go porządkować. Ustawiać
podług własnych potrzeb.
O tym właśnie – o pragnieniu
kreowania – opowiada w „Traktacie o
Manekinach” Brunon Schulz - prozaik piszący najznakomitszą poezją.
„Traktat” to część zbioru opowiadań „Sklepy Cynamonowe”; jest to snuta przesz
Ojca narratora opowieść o sobie – o postrzeganiu świata, o problemach
współczesności, o konfrontacji tradycji z nowoczesnością. Porusza bardzo
głęboki i trudny problem człowieczeństwa i dehumanizacji. Symbolem tych
rozważań stają się manekiny – pozbawione duszy stworzenia wykreowane przez
człowieka na jego obraz i podobieństwo.
Ojciec
mówi o tworzeniu – o naszym pragnieniu walczenia z demiurgiem – Bogiem, który z
chaosu potrafił stworzyć coś, co jest – żyje, porusza się, odczuwa, przeczuwa,
posiada duszę. Moim zdaniem w tym konkretnym opowiadaniu Bruno Schulz stawia
bardzo ciekawą i prawdziwą tezę – jakoby człowiek chciał demiurgowi
dorównać. Stwarza więc coś – manekina. Z niczego tworzy jedynie przedmiot –
pusty, pozbawiony wnętrza, prymitywny. Człowiek nie ma mocy sprawczej, by w
lalkę tchnąć życie, które miałoby byś umiejętnością przeżywania swojego życia –
wraz ze wszelkimi tego konsekwencjami. Człowiekowi udaje się stworzyć pewną
formę – która, mimo różnic zewnętrznych, jest taka sama w każdym przypadku.
Jest to dramat ludzkości – nie może być Bogiem. Człowiek odłączony od boskiej
sfery, nie jest w stanie wykreować nic, co mogłoby przewyższyć jego samego –
kreacji demiurga - Boga. Jest w swoich czynach niedoskonały, tak samo, jak
niedoskonałą kopią kreatora jest on sam. Jednostka chce, pragnie, musi stwarzać
– czuje, że jest do jego powołania – ale nie udaje jej się sprostać. Nie panuje
nad materią – nad sobą. Dramat polega na ciągłym poszukiwaniu i ciągłym
dochodzeniu donikąd. Dlatego ludzie postanawiają zadowolić się tym, co już im
się udało stworzyć – kicz, tandetę.
Z drugiej strony nasze pragnienie stworzenia
manekina przeradza się w obsesyjną dehumanizację człowieka. „Słowem – konkludował mój ojciec – chcemy
stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekina”.
Człowiek jest tak zafascynowany swoim dziełem, że mimo niedoskonałości,
postanawia wprowadzić swój plan w życie – tylko na istocie rzeczywiście
żyjącej. Ubiera więc kobietę czy mężczyznę w pewne maski; skazuje go na
odgrywanie pewnych wyznaczonych ról – tworzy kulturę, która pod płaszczykiem
dobra, porządku i ładu sprawia, że stajemy się przez nią mimowolnie zniewoleni.
My stajemy się manekinami, o których zawsze marzyliśmy. Oczywiście – nie
jesteśmy tego świadomi – tak jak lalki nie są świadome swojego losu. Brunon
Schulz używa na naszą sytuację bardzo trafnego sformułowania – parodie
manekinów. I zadaje bardzo ważne pytania: „Kto
ośmiela się myśleć, że można igrać z materią, że kształtować ją można dla
żartu…?”; „Czy przeczuwacie ból, cierpienie głuche, niewyzwolone, zakute w
materię cierpienie tej pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu musi trwać
w tej gwałtem narzuconej formie, będącej parodią?” – moim zdaniem często
zadajemy sobie właśnie to pytanie – dlaczego? Jest ono jakimś ciągłym refrenem
naszego istnienia, ciągłym szekspirowskim „być
albo nie być”. I czasami nasze życie wydaje się być żartem – komedią.
„Wsadzeni” w daną formę, nie umiemy od niej uciec i jak manekiny-lalki na
scenie powtarzamy bezmyślnie napisaną nam przez kogoś innego rolę. Stajemy się
własnym marzeniem – koszmarem. Dalej Schulz pyta: „Czy pojmujecie potęgę wyrazu, formy, pozoru, tyrańską samowolę, z jaką
rzuca się on na bezbronną kłodę i opanowuje, jak własna, tyrańska, panosząca
się dusza? „ – pytanie, które mogłoby być postawione równie dobrze przez
Bolesława Prusa – autora „Lalki”, której główną problematyką jest właśnie to,
co wynika z naszej chęci „tworzenia sobie” człowieka – manekina – lalki; przez
Witolda Gombrowicza, którego cała twórczość – utwory prozatorskie, dramaty oraz
Dzienniki – opierają się na problemie formy, „gęby” i o walce z nimi; ale
również ja mogłabym zadać takie pytanie. Czy ja pojmuję potęgę formy, w którą
jestem włożona, i którą wkładam innym ludziom?
Bo
trzeba również zauważyć, że to wszystko działa w dwie strony – jestem tworzona
przez innych, ale i ja stwarzam. Piszę o tym Schulz: „Nadajecie jakiejś głowie (…) wyraz gniewu i pozostawiacie ją z tym
gniewem, z tą konwulsją, z tym napięciem raz na zawsze, zamknięcia ze ślepą
złością, dla której nie ma odpływu. Płaczcie, moje panienki, nad losem własnym,
widząc nędzę materii więzionej, gnębionej materii, która nie wie, kim jest i po
co jest, dokąd prowadzi ten gest, który jej raz na zawsze nadano.” Parafrazując
– mówimy coś o kimś, wydajemy sądy, stwarzamy kogoś dla siebie, nadajemy
mu pewne cechy, które są według nas prawdą. Jednak inni robią z nami dokładnie
to samo. Powinniśmy płakać – my wszyscy – nad sobą i nad własnym losem – że nie
wiemy kim jesteśmy i po co jesteśmy.
Wydaje
mi się, że idealnym komentarzem i podsumowaniem moich rozważań nad fragmentem
opowiadań Brunona Schulza może być cytat z powieści „Lalka”: „(…)dokąd wy jedziecie, podróżni?...
Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą
się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!...a
wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!...”.
Pytania o ludzką egzystencję zawsze będą trudne i zawsze będą miały mnóstwo
odpowiedzi, które nie zawsze będą nie do końca jasne. Dla jednych – ich życie
będzie stanowiło zagadkę – może odnajdą siebie w schulzowskich manekinach i
będą starali się uciec od takiej formy egzystowania. Może przejdą obojętnie
wobec problemu – jak Adela, Polda i Paulina, ze „Sklepów Cynamonowych” – które
nie rozumieją, albo nie chcą zrozumieć sądów wypowiadanych przez ojca. Jednak
kiedy je dostrzegą – zapłaczą, bo nic innego im już wtedy nie pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz