„Moje serce staje się nekropolią, w której coraz mniej miejsca dla żywych. Pustka się rozszerza. Odnoszę wrażenie, że ziemią się wyludnia.”
Czytam
ostatnio książkę „Ręka Flauberta” Renaty Lis. Wypożyczyłam ją z biblioteki, bo
miałam nadzieję, że pomoże mi ona znaleźć odpowiedzi na pytanie, które
zostawiła we mnie Madame Bovary, która jest dla mnie przykładem książki skończonej –
dopracowanej w każdym najmniejszym szczególe, dokładnie poukładanej, w której
każdy bohater jest po coś, gdzie każda rozmowa, każde słowo, nawet przecinek
posiada swoją własną autonomię – jednocześnie będąc częścią całości i nie
wyłamując się z niej. Jednak teraz nie chcę pisać o Pani Bovary i jej
doskonałości – jeszcze nie dojrzałam. Robię taki, a nie inny wstęp, ponieważ
boję się tego, o czym chcę napisać.
W
książce Renaty List występuje szereg rozdziałów, w których autorka opowiada o
śmierci. Śmierci, która niczym fatum krążyła nad Flaubertem. Najszybciej
przyszła do niego samego – w roku 1844 – autor Madame Bovary dostał wtedy
pierwszego ataku nierozpoznanej do końca życia choroby. Wtedy przeżył on swoją
pierwszą śmierć. „Mam wrażenie, jakbym umarł wiele razy” – napisze Flaubert o
tej dziwnej chorobie do swojej kochanki Louise Colet. Później umiera jego
ojciec, zaraz potem jego ukochana siostra, i najlepszy przyjaciel.
Śmierć
krążyła nad nim jak dzikie zwierzę. Łapała go, kąsała, rozrywała jego ciało na
sztuki, hartowała w ogniu, spalała i na nowo formowała w nim życie. Poddawał
się jej – zwierzał się swojej matce, że wyobraża sobie jej śmierć, pogrzeb; że
pisał scenariusze pogrzebów swoich bliskich nawet przed tym, jak umarli. Bał
się jej, a jednocześni wychodził jej naprzeciw.
I
robił najpiękniejszą rzecz, jaką może żywy obdarować zmarłych – oddawał im
swoje serce. Do George Sand pisał – „Jakże oni mieszkają w naszych sercach, ci
zmarli! Każdy z nas nosi w sobie własną nekropolię.”
Myślę,
że serce człowieka nie jest tylko nekropolią dla zmarłych – nie tylko oni tam
mieszkają, nie tylko oni tam przeżywają swoje życie ciągle od nowa – przez nas,
dzięki nam. Tam mieszka cała pustka naszych wspomnień. Taka pustka, która zajmuje
ogromną ilość miejsca, która się niebezpiecznie rozszerza, jak wszechświat,
która nigdy się nie kończy – bo zawsze coś tracimy. Zapisuje się w pustce serca
każdy zapach i zachód słońca, i szelest kartki papieru, i spóźniony autobus, i
pierwsza śmierć i pierwsze narodziny. Taka paradoksalna pustka, nicość – stają się
dla nas wszystkim – fundamentem, na którym budujemy swoje domy, bezpieczne
przystanie, proste drogi, pewność, że wszystko jest niepewnością.
Tam mieszkają
demony.
Piszę
o tym, bo uświadomiłam sobie w środę, że śmierć jest najbliższą człowiekowi
rzeczą, która zatrzymała się o krok od niewidzialności, tak blisko naszych
oczu, że nikt jej nie widzi, nie słyszy, ale wszyscy czują – śmierć jest zapachem
– śmierć jest przeczuciem – tak się mówi, że „coś wisi w powietrzu” – tak jak
zapach, jak śmierć. Dlatego boję się ostatnio wychodzić na korytarz, bo czuję
się winna. Ona jakby zamieszkała na tym korytarzu, a moje serce powiększa się z
każdą chwilą, a ja obawiam się, że ta nieskończoność może się kiedyś skończyć,
może nawet za chwilę. Ciągłe mijanie się. Obawiam się, że mogę jej nie poczuć.
Ja
jestem Gustav Flaubert.
Wszystkie cytaty pochodzą
z listów Flauberta,
które są integralną częścią
książki Renaty Lis "Ręka Flauberta" -
nigdzie indziej nie można ich znaleźć
-- żałujmy.
z listów Flauberta,
które są integralną częścią
książki Renaty Lis "Ręka Flauberta" -
nigdzie indziej nie można ich znaleźć
-- żałujmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz