sobota, 8 czerwca 2013

moje serce staje się nekropolią


„Moje serce staje się nekropolią, w której coraz mniej miejsca dla żywych. Pustka się rozszerza. Odnoszę wrażenie, że ziemią się wyludnia.”

Czytam ostatnio książkę „Ręka Flauberta” Renaty Lis. Wypożyczyłam ją z biblioteki, bo miałam nadzieję, że pomoże mi ona znaleźć odpowiedzi na pytanie, które zostawiła we mnie Madame Bovary, która jest dla mnie przykładem książki skończonej – dopracowanej w każdym najmniejszym szczególe, dokładnie poukładanej, w której każdy bohater jest po coś, gdzie każda rozmowa, każde słowo, nawet przecinek posiada swoją własną autonomię – jednocześnie będąc częścią całości i nie wyłamując się z niej. Jednak teraz nie chcę pisać o Pani Bovary i jej doskonałości – jeszcze nie dojrzałam. Robię taki, a nie inny wstęp, ponieważ boję się tego, o czym chcę napisać.
W książce Renaty List występuje szereg rozdziałów, w których autorka opowiada o śmierci. Śmierci, która niczym fatum krążyła nad Flaubertem. Najszybciej przyszła do niego samego – w roku 1844 – autor Madame Bovary dostał wtedy pierwszego ataku nierozpoznanej do końca życia choroby. Wtedy przeżył on swoją pierwszą śmierć. „Mam wrażenie, jakbym umarł wiele razy” – napisze Flaubert o tej dziwnej chorobie do swojej kochanki Louise Colet. Później umiera jego ojciec, zaraz potem jego ukochana siostra, i najlepszy przyjaciel.
Śmierć krążyła nad nim jak dzikie zwierzę. Łapała go, kąsała, rozrywała jego ciało na sztuki, hartowała w ogniu, spalała i na nowo formowała w nim życie. Poddawał się jej – zwierzał się swojej matce, że wyobraża sobie jej śmierć, pogrzeb; że pisał scenariusze pogrzebów swoich bliskich nawet przed tym, jak umarli. Bał się jej, a jednocześni wychodził jej naprzeciw.
I robił najpiękniejszą rzecz, jaką może żywy obdarować zmarłych – oddawał im swoje serce. Do George Sand pisał – „Jakże oni mieszkają w naszych sercach, ci zmarli! Każdy z nas nosi w sobie własną nekropolię.”
Myślę, że serce człowieka nie jest tylko nekropolią dla zmarłych – nie tylko oni tam mieszkają, nie tylko oni tam przeżywają swoje życie ciągle od nowa – przez nas, dzięki nam. Tam mieszka cała pustka naszych wspomnień. Taka pustka, która zajmuje ogromną ilość miejsca, która się niebezpiecznie rozszerza, jak wszechświat, która nigdy się nie kończy – bo zawsze coś tracimy. Zapisuje się w pustce serca każdy zapach i zachód słońca, i szelest kartki papieru, i spóźniony autobus, i pierwsza śmierć i pierwsze narodziny. Taka paradoksalna pustka, nicość – stają się dla nas wszystkim – fundamentem, na którym budujemy swoje domy, bezpieczne przystanie, proste drogi, pewność, że wszystko jest niepewnością.
Tam mieszkają demony.

Piszę o tym, bo uświadomiłam sobie w środę, że śmierć jest najbliższą człowiekowi rzeczą, która zatrzymała się o krok od niewidzialności, tak blisko naszych oczu, że nikt jej nie widzi, nie słyszy, ale wszyscy czują – śmierć jest zapachem – śmierć jest przeczuciem – tak się mówi, że „coś wisi w powietrzu” – tak jak zapach, jak śmierć. Dlatego boję się ostatnio wychodzić na korytarz, bo czuję się winna. Ona jakby zamieszkała na tym korytarzu, a moje serce powiększa się z każdą chwilą, a ja obawiam się, że ta nieskończoność może się kiedyś skończyć, może nawet za chwilę. Ciągłe mijanie się. Obawiam się, że mogę jej nie poczuć.



Ja jestem Gustav Flaubert.


Wszystkie cytaty pochodzą
z listów Flauberta,
które są integralną częścią
 książki Renaty Lis "Ręka Flauberta" -
nigdzie indziej nie można ich znaleźć
 -- żałujmy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz