Pamiętam Kraków wtedy – był dla
mnie jak dziewicą, którą się dopiero zobaczyło gdzieś przelotem, w jakieś
kawiarni spotkana dopiero co dziewczyna. Pamiętam, że pachniał zimą,
papierosami palonymi bardzo szybko, gdzieś w ukryciu, za którymś rogiem, że
była gdzieś w tym wszystkim słabo zmielona kawa, źle zaparzona herbata, że
wiatr wiał za mocno, że Bracka była wyznacznikiem wieczności. Każdy kamień
okazywał się czymś nowym, jego dotykanie wchodzeniem w jakąś przedziwną sferę
życia i śmierci.
Pamiętam, że wtedy tak tego nie
widziałam, że byłam wtedy jeszcze przed Wszystkim, że nic wtedy jeszcze nie
bolało, a jak bolało, to bardzo delikatnie, wręcz pieszczotliwie, że słońce
jeszcze było bogiem, a niebo niczym poza falą zachwytu.
I że był tam też wtedy Bóg – ten taki
bardzo Wielki w swojej małości, który mówił do Nas takimi prostymi słowami,
jakby był naszą Matką, która tłumaczy, że nie wolno dotykać ognia, bo można się
oparzyć – On był tam i w Tobie i we mnie i pierwszy raz Go dotknęłam i On mnie
dotykał bardzo mocno, ale radością, ale pokojem, ale szaleństwem, ale Miłością,
a nie strachem, lękiem, niepokojem, próbą – myślę, że to miało przyjść, że On pozwolił
mi na chwilę odpocząć, a teraz pokazuje mi co to znaczy wierzyć naprawdę, że to
znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze
mamy iść po ciemku. [i]Idziemy
już bardzo długo, ale to jest tylko Droga i nawet jeżeli okaże się być labiryntem,
to to będzie tylko labirynt i zobaczę go dopiero z Tamtego Miejsca.
Myślę, że to jest Droga do Domu.
Wiesz, że to był Ten Bóg, który Aż dotąd doszedł (…) i zatrzymał się krok od
nicości, tak blisko naszych oczu.[ii]
Dziś już jest inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz