“Blizny przypominają
nam, że przeszłość była rzeczywistością.”
H.L
Zauważyłam ostatnio na swoim
ciele mnóstwo białych kresek – one są jak secesyjne linie, jakby zdobiły mnie
swoją orientalnością, jakby ktoś z pieczołowitością średniowiecznego mnicha –
kopisty wypisywał na mnie tajemne formuły nieznanych dziś nikomu modlitw.
Myślę, że to są blizny, które zostały na mnie po każdym cierpieniu, przez które
przeszłam, przez które przechodzę – one są jedynym widocznym znakiem tego, co
dzieje się we Mnie – to, co w środku, ukazuje się na zewnątrz pod postacią tych
malutkich, białych żyłek, które widać najlepiej w słońcu – które nie jest
Bezpieczeństwem.
Kiedyś nie były widoczne – jakby
teraz zaczęła obdzierać się ze skóry i odkrywała, co ja Tam tak naprawdę mam.
Myślę, że To jest Ten Czas, kiedy okazuje się, kim człowiek jest, kim był – i
czy w ogóle był – bo może wcale go nie było. Ostatnio jest ze mną cały czas S.
W – spałam z nim ostatnio nawet – nie powiem, aby to było doświadczenie
przyjemne – raczej twarde, pozbawione namiętności – bardziej wypełnione niemą
rozkoszą –i były w tym takie słowa: W
czyichże rękach byłem /manekinem / dotychczas, jeźli kiedy nim mam zostać? –
myślę, że na Jego ciele też mogły być ślady, i że były one jeszcze bardziej
widoczne, bolesne, namacalne i gwałtowne jak burza, która nie pozwala zasnąć, a
która jest pięknem i która jest strachem – przed której majestatem zapala się
gromnicę – na którą nie wolno patrzeć, bo latają w niej biesy i patrzą się
prosto w oczy swoim współbraciom ludziom.
Ta Burza przechodzi nade mną, nie
jestem jednak w jej środku, grzmi jeszcze gdzieś bardzo daleko, liczę na
palcach do dziesięciu, więc jeszcze dziesięć kilometrów – tak, Dziadku?
Pamiętam te burze u was, na wsi, naprawdę je pamiętam – i strach we mnie i
podniecenie, i liczenie błyskawic, i taniec w pierwszym deszczu, kiedy nic
jeszcze nie zwiastowało Apokalipsy, która miała się wydarzyć. Były tam Twoje
dłonie pachnące tytoniem i twarz Babci była gdzieś poza domem, ciągle patrząc
za okno – myślę, że Ona była tam, gdzie kończyła się burza, a zaczynała herbata
czarna z pigwą i sokiem malinowym – tam był koniec czasu.
Czy te białe blizny były już we
mnie wtedy, czy dopiero coś je drążyło – czy były czerwone swoją niewinnością,
zarumienione wstydem – nie pamiętam ich wtedy. Chyba byłam zajęta walką, aby
ich nie zauważać i aby nikt inny ich nie widział – wstydziłam się ich tak, jak
one mnie. Za Stachurą – jeżeli czegoś nie nazywasz – to nie istnieje. Nie
nazywałam swojego cierpienia – nie było go – nie było blizn. Dlaczego więc
dziwie się, że teraz są Wszędzie.
Wczoraj Księżyc nie był sobą –
nie przyszedł do mnie i zasypiałam sama. Czuję, że białe linie się na mnie
powiększają – myślę, że one zamarzły. Boję się ich, tak samo jak nocy bez
Księżyca – bo jeżeli spanie z nim jest samotnością, to co to jest, kiedy nie ma
Go obok mnie.
Czekam na burzę i udaje, że białe
linie nie istnieją. Może zniknął od samego nie-patrzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz