Do M.
Droga –
Istnieją we mnie takie miejsca –
takie naprawdę ciemne, pozbawione światła – tam jest tylko księżyc. On świecie
tym światłem odbitym, a przez to jeszcze prawdziwszym. Widać w nim lepiej,
mocniej, intensywniej. Kiedy jest pełnia, nigdy nie mogę zasnąć – patrzę na
księżyc, który przechodzi przez szczelnie zasłonięte firanki mojego okna i
mieszka ze mną, leży obok mnie, śpi przy mnie, oddycha moim życiem. To są noce
straszne, pozbawione zbawienia. Te noce są Błogosławieństwem, którego tylko
księżyc może mi udzielić. Kiedyś marzyłam o tym, aby na takim księżycu
zamieszkać – wydawał mi się Tym Miejscem, z którego nie chciałabym nigdy
wracać. Bo On podobny jest do mnie – nie świeci własnym światłem – on przyjmuje
cierpienie innych – udaje odrębność, podczas gdy jest zupełnie bezbronny,
pozbawiony siebie. Najbardziej lubię na niego patrzeć w dzień – kiedy jego biel
jest bielą zimy, bielą snu, bielą od której zaczyna się każda barwa. Wtedy to
On jest początkiem, a dzień tylko pretekstem do kolejnej walki, która z góry
skazana jest na przegraną.
Księżyc jest tworem ciemności, w
której czuję się najbezpieczniej. W ciemności księżyc jest Tym Miejscem, w
którym skupia się wszystko i nie ma nic. Jestem przerażona jego – moją samotnością.
Jego niedoskonałości – podkreślone światłem – są zapisem jego Istnienia – we mnie.
Niesamowite jest to, że Baudelaire i Rimbaud patrzyli na ten sam księżyc –
tworzyli wokół niego własną sferę sacrum, do której nie miałabym odwagi wejść.
To było Ich – ja tworzę swoją, własną, o której nie mówię nikomu.
Wchodzisz w nią po Cichu.
I choć wiem, że te Słowa wydają
się zbyt duże, to są one dla Ciebie – są mną. Przyjmij je i zrób z nimi, co zechcesz.
Nie będę Cię sprawdzać – udam po prostu, że te Słowa nie istniały – zabiję kawałek
siebie.
Co to dla mnie za problem?
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz