Okazało się, że nic jej
nie było. To tylko wiatr tak szumiał za oknem. Masz jeszcze przed sobą dużo
czasu, bardzo dużo czasu moja droga, tak dużo czasu, nieograniczoną ilość
czasu, nieskończoność czasu, w ułamku sekundy zamyka się życie – nie w ułamku
godziny – nikt Ci tak nie powie. Nie wiedzieli tylko, że ona już od dawana była
martwa – po prostu po raz kolejny przeżywała własną śmierć w nadziei, że może
tym razem to będzie ta śmierć prawdziwa, ta śmierć na zawsze, ta śmierć, która
oznacza nowe życie, w której zawarta jest taka odległa i niepewna obietnica
zmartwychwstania. Ta śmierć – która nigdy się nie zaczyna i nigdy się nie
kończy – bo nie jest ani moja, ani Twoja, ani niczyja. Jest udziałem
wszystkiego, na co patrzę – widoku za oknem, które przedstawia ciągle to samo
Nic, łóżko szpitale z pachnącą Niczym pościelą, ten okrutny ton świateł na
korytarzu, który nie pozwala zasnąć, bo zawsze pada konkretnie na twarz – jakby
zadawało pytania na przesłuchaniu – śpisz, czy nie, a jak nie, to dlaczego nie,
jeżeli dlatego, to dlaczego właśnie o tym myślisz, jeżeli o tym myślisz, to
dlaczego nie o czymś innym, czy ktoś ci to powiedział, a może ktoś Ci coś
zrobił, a może nie zrobił i dlatego nie możesz spać i noc wydaje ci się dniem
niepodobnym do żadnego innego dnia, bo jest cisza ogromnie ciemna i ty w niej i
ten pan, który ledwo już śpi w sali naprzeciwko twojej. Dziś go nie było i
przestraszyłaś się – przecież mówili ci, że ludzie tutaj umierają – więc może
nie jestem człowiekiem, na którego wyglądam. Może noszę w sobie mojego własnego
trupa, który śmierdzi niemiłosiernie, a który nie może się ze mnie wydostać –
gdyby się wydostał to wszystkim nam byłoby zdecydowanie raźniej i mi i Tobie i
im i panu z tamtego pokoju, który już nawet sam nie oddycha – bo wiedziałby, że
nie jest sam – że jego trup nie jest osamotnionym bytem w historii świata –
chociaż właściwie to jest – ale złudzenia czasami potrzebne są, by łatwiej było
się rozstawać. O ile łatwiej żegnać się z kłamstwem niż z prawdą.
Oni oddychali tak lekko,
pozbawieni ciał – wydawało im się, że unoszą swoje martwe pancerze gdzieś wyżej
niż dotychczas. Ich sen nie był ucieczką – był powrotem – pierwotną namiastką
tego, do czego dążyli. Nie bali się już swoich koszmarów, ponieważ potrafili je
sobie już racjonalne wyjaśnić. Nie musisz bać się czegoś lub kogoś, co zdążyłeś
oswoić – zrozumieć. Ich krew nie płynęła już tak szybko – ich żyły wyglądały
trochę jakby przez ich ciała przechodziło każdego dnia pewnego rodzaju mini
tornado połączone z dość silnym gradobiciem – wyjaśniałoby to te wszystkie
siniaki na ich rękach, nogach, plecach, brzuchach, twarzach. Ich postaci
wyglądałby jakby od dawna toczyli regularną walkę – z chorobą, czasem, sobą,
rodzinami, Bogiem, nicością – z kim? Na to pytanie żaden z nich nie znał
odpowiedzi. Każdy z nich wiedział, że walczyć musi – ostatnia próba samoobrony
przed rzeczywistością – niesamowity popis ludzkich umiejętności stawiania czoła
prawdziwemu światu, który staje w kontrze do światów naszych własnych. Oni
ciągle kaszlą – jakby krzyczą: jeszcze żyje, jeszcze nie umarłem, jeszcze
oddycham, jeszcze możesz wyczuć tętno mojego bijącego z taką mocą serca, które
przecież czuje jak nigdy wcześniej. Bo jakby wolniej, jakby bardziej dokładnie,
bardziej idealnie, konkretnie, powoli, nie liczy się ilość uderzeń, ale ich
jakość – prawda?
Czy coś Panią boli?
Nie. Czy coś Pani dolega? Nie. Czy czuje się Pani dobrze? Tak. Czy jest Pani
gotowa? Nie. Musi być Pani gotowa na wszystko. Tak. Czy… Czy ja umrę? Dlaczego
milczycie. Dlaczego nie patrzycie na mnie tylko poza mnie. Jeszcze się to nie
skończyło. Przecież mam prawo do godnej i ludzkiej … śmierci. Czy to jest
oksymoron? Ludzka śmierć? A zwierzęta jaką mają śmierć? Zwierzęcą? I czym ta zwierzęca
różni się od ludzkiej? Tym, że jest bardziej samotna, bardziej cicha, bardziej
tajemnicza, niezbadana, mistyczna. Ludzka śmierć też kiedy taka była – ale żeśmy
pozapominali, że śmierć nie musi być koniecznie końcem, ale początkiem, a
zapewne jednym i drugim na raz, w tym samym czasie, jedno podczas drugiego.
Chcę umrzeć jak zwierzę – nigdy nie przestać istnieć.