poniedziałek, 15 kwietnia 2013

„Syn mieszczanina nie miał prawa znajdować się ze szlachtą w jednym pomieszczeniu..."



                Czytałam „Lalkę”. To jakby powiedzieć „zachorowałam”. Nic szczególnego – przecież to szkolna lektura. To trzeba przeczytać. Albo to musi być przeczytane. Zaczynam moją wypowiedź znamiennie – tak samo swój felieton zaczyna jeden z moich ulubionych polskich autorów – Boy-Żeleński. Zaczyna tak swój tekst „Czytałem Wertera”[1]. We wstępie opisuje to, jaki był jego osobisty, ale również ogólny, stosunek do Wertera – że to powieść o nieszczęśliwej miłości. Zakochaj się – zgiń. I koniec.
            W moim przypadku podobnie było w stosunku do bohatera „Lalki” – Stanisława Wokulskiego. Podczas pierwszego czytania – Wokulski był dla mnie „fajtłapą”. Bez sensu tracącym energię na dogadzanie swojej mitycznej kochance Izabeli z Łęckich mężczyzną, który, gdyby się od tego demona-kobiety uwolnił, mógłby góry przenosić – czułam się poniekąd Rzeckim, który podobnie, jak Wokulski o Izabeli, stworzył sobie mit o Stanisławie.
            Wróciłam jednak do Żeleńskiego, który pisze: „Werter jest już raczej legendą książki, mitem niż żywym utworem.   W myśl tego mitu historia Wertera uchodzi za arcymiłosną, wyłącznie miłosną. (…) Oto dla wielu Werter. Sam tak myślałem. I dopiero teraz przekonałem się, że jest nieco inaczej. Uchodzi przeważnie uwagi to, co jest osią tego tragicznego wydarzenia, a to „coś” ma charakter raczej społeczny niż miłosny. (…) Kiedy dziś czytam tę książkę,  widzę jasno, że Werter nie zabił się przez Lotę ani dla niej i że punkt ciężkości jest gdzie indziej.” Boy-Żeleński upatruję się tego punktu ciężkości w jednym wydarzeniu, które niejako stanowi cezurę w powieści Goethego i dzieli ją na dwie części – tym wydarzeniem staje się praca Wertera w służbie konsularnej. Żeleński wspomina o tym, jak dobrze wpłynął na Wertera ten wyjazd – że mógł odetchnąć. Jednak „Równocześnie razi Wertera błyszcząca nędza tego targowiska miernot, nuda, mizerność tej komedii ludzkiej. Najbardziej drażnią go – fatalne zapatrywania na mieszczaństwo i na różnice klasowe – pustka ceremoniału, pycha szlachty, głupota, z jaką zatruwają sobie nawzajem życie.” W tych rozterkach bohatera bardzo łatwo odnaleźć również bohatera „Lalki”. Wokulski ma bardzo podobne zdanie o szlachcie polskiej końca XIX wieku, która zapatrzona w swój własny „ceremoniał” zdaje się nie dostrzegać nic poza czubkiem własnego nosa. Wokulski chciałby z tym walczyć - „Jakimi to oni formami obwarowali się, co? - pomyślał. - A... gdybym to mógł wszystko zwalić!..." – widać, że trapią go bardzo podobne rozterki, co bohatera powieści Goethego, który mimo swojego buntu wobec arystokracji, jednak stara się do niej przystawać, jednać się z nią, wtapiać się – podobnie z resztą czyni Wokulski – może z trochę gorszej „pozycji startowej”, ale próbuje. I udaje mu się to. Werterowi także. Jednak obu spotyka ogromne rozczarowanie.
            Boy-Żeleński zauważa, że osią tragicznych wydarzeń w „Cierpieniach Młodego Wertera” nie jest niemożliwa do spełnienia miłość do zamężnej kobiety, a sytuacja społeczna – Wertera spotkało głębokie upokorzenie, które doprowadziło go do utraty pracy oraz zmusiło do zmiany miejsca pobytu – mowa o słynnym obiedzie u hrabiego C. podczas którego Werter przekroczył pewną granicę. Bohater przeciągną niebacznie swoją wizytę poza godzinę, w której zaczęło schodzić się znamienite towarzystwo – jak piszę Żeleński. Werter nie zauważył zmieszania, które wywołała jego obecność w towarzystwie, do którego nie należał. Dopiero jawna aluzja hrabiego skłania młodzieńca do opuszczenia salonu, w którym, choćby najlepiej wyedukowany, syn mieszczanina nie miał prawa znajdować się ze szlachtą, choćby prowincjonalną i śmieszną.
            Czytając „Lalkę” ciągle miałam wrażenie, że Stanisław Wokulski przekracza granicę, że niebacznie przeciąga swoją wizytę w salonie, do którego nie należy i do którego nie ma prawa należeć. Mimo, że warszawska arystokracja niby przyjmuje go za swojego – ciągle wyczuwalny jest dystans między nim, a nimi. Oni są „aż” on ciągle jest „tylko” Szlachta co prawda przyznaje mu jakieś tam tytuły – jednak ciągle przypomina kim jest – kupcem, który do swojej pozycji dochodził, a nie którą dostał w spadku. Ma się wrażenie, że mają mu za złe, że wszystko, do co miał, zdobył samodzielnie, bez niczyjej interwencji. Szlachta szanuje go, chce robić z nim interesy, wpuszczać go do swoich salonów – pokojów, jednak nie uznać za swojego – wpuścić go do tego prawdziwego, mentalnego salonu. Panna Florentyna nazywa go bohaterem salonu - „Znam to. Bohater sezonu. W zimie był takim pan Kazimierz, a przed kilkunastu laty nawet... ja". Tak samo traktuje Wokulskiego wybranka jego serca – Izabela. Ich dwa światy nie mają prawa się spotkać – ponieważ po jednej ze stron stoi szczelny mur zbudowany z ceremoniału, mitów, historii, który w swojej śmieszności jest bardzo mocny – nie da się go od tak zniszczyć. Wokulski zdaje sobie z tego sprawę i nawet ma odwagę sprzeciwić się temu: „U nas wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną. martwotą krępuje wszelki ruch z dołu"  - jednak nie powstrzymuje go to od dalszego brnięcia w uczuciu do Izabeli. Szuka akceptacji, chce być dowartościowany – nawet podświadomie. Zaproszenie go do salonu byłoby kolejnym dowodem, że da się osiągnąć coś samodzielnie, przy pomocy tylko silnej woli, tytanicznej pracy i uczciwości. Niestety – rzeczywistość okazała się przygnębiająco realistyczna. Wokulski nie zostaje zaproszenia do salonu - syn mieszczanina nie miał prawa znajdować się ze szlachtą w jednym pomieszczeniu, choćby prowincjonalną i śmieszną.
           
            Również rozmowa, którą słyszy Wokulski w pociągu zaczyna się nie od zachęcania Izabeli do flirtu przez Starskiego, a od pomawiania Stanisława: Wszystko możesz mu zarzucić - mówiła panna Izabela po angielsku. - Nie jest młody ani dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale chciwy?... Już dosyć, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...
- A sprawa z panem K?... - wtrącił Starski.
- O klacz wyścigową?... - Jak to zaraz znać, że wracasz z prowincji. Niedawno był u nas baron i powiedział, że jeżeli kiedy, to w tej sprawie pan, o którym mówimy, postąpił jak dżentelmen.
- Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza, gdyby nie miał z nim jakichś zakulisowych interesów - odparł z uśmiechem Starski. – nie zostaje urażone uczucie Wokulskiego, ale jego duma – duma kogoś, kto sądził, że udało mu się zdobyć szacunek ludzi, co prawda miernych, ale ważnych, mających jakieś wpływy społeczne, którzy potrafią otwierać furtki. Jest to moment, w którym Wokulski słyszy aluzję, którą przed nim usłyszał Werter – aby opuścić salon - syn mieszczanina nie ma prawa znajdować się ze szlachtą w jednym pomieszczeniu. Jest to dla niego cios, po którym zostaje „dobity” wiadomością o medalionie i demaskacją prawdziwego oblicza Izabeli. Jednak katalizatorem, który pozwala mu tę prawdę odkryć jest właśnie aluzja natury społecznej, nie uczuciowej.
            Moim zdaniem właśnie to jest powodem jego próby samobójczej – złamana miłość wydaje się być dla mnie jedynie pretekstem. O tym samym pisze Żeleński opisując zmagania Wertera – „Ta psychologia Wertera, ta podszewka desperackiej miłości, jest bardzo prawdziwa. Pamiętam sporo takich młodocianych samobójstw z miłości i zawsze miałem wrażenie, że podświadomie miłość jest w nich raczej pretekstem, że najczęściej jakieś niezadowolenie z siebie (…), a powstałe na innym tle, czepia się owej miłości, aby dać im piękniej zginąć.” Wokulski może być z siebie niezadowolony – okazało się przecież, że nie do wszystkiego jest w stanie dojść swoją ciężką pracą, poświęceniem, uczciwością, wiedzą, umiejętnościami; że są takie miejsca, w których wręcz są te cechy niepożądane, a nawet uznawane za śmieszne. Bolesna prawda, którą przecież znał i rozumiał, wyszła na jaw – jednak dotknęła go bezpośrednio – po raz pierwszy tak boleśnie odczuł ją na sobie. A może czuł ją już wcześniej, jednak odpychał ją, ponieważ wszystkie racjonalne myśli przysłaniała mu miłość do Izabeli? Jednak w pociągu – jako narzeczony – nie musiał sobie już nic wyobrażać – miał przy sobie swoją boginie. I wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszał – poczuł – doświadczył. Wszystko, co czuł wcześniej, ale nie dopuszczał do swojego umysłu, wróciło do niego ze zdwojoną siłą, która w konsekwencji doprowadziła go do decyzji o próbie samobójczej.
            Ta psychologia Wokulskiego, ta podszewka jego desperackiej miłości, jest bardzo prawdziwa. Pamiętam sporo takich młodocianych samobójstw z miłości i zawsze miałem wrażenie, że podświadomie miłość jest w nich raczej pretekstem, że najczęściej jakieś niezadowolenie z siebie (…), a powstałe na innym tle, czepia się owej miłości, aby dać im piękniej zginąć. W każdym razie epizod ten czyni sprawę Wokulskiego bardziej skomplikowaną, niż się to zdawkowo przypuszcza, i czyni zeń ofiarę nie tyle miłości, ile ówczesnych konfliktów społecznych. – sparafrazowany fragment rozważać Boya-Żeleńskiego o Werterze idealnie więc wpasowuje się w charakterystykę bohatera „Lalki”.
            Wydaje mi się, że teraz Stanisław Wokulski jest dla mnie jeszcze bardziej ciekawszy.
Sytuacja, w której się znalazł on – jak i Werter – pokazuje, jak bardzo człowiek chce łatwych wytłumaczeń i jak bardzo nie lubi obwiniać siebie-społeczeństwa za tragedię, które się przecież dzieją. Myślę, że warto do „Lalki” wracać i przekonywać się, że nie jest to kolejna lektura szkolna, ale pełna podszewek opowieść o tym, co społeczeństwo potrafi zrobić z jednostką – co widać tak i w „Cierpieniach Młodego Wertera”, jak i w „Lalce” – że nie są to opowieści jedynie o nieszczęśliwej miłości, a może, przede wszystkim o roli społeczeństwa i o buncie jednostki, która z góry skazana jest na porażkę. Głębiej patrzmy, głębiej.




[1] Tadeusz Boy-Żeleński – Literackie Prowokacje - Czytałem Wertera

1 komentarz:

  1. Kiedy mieliśmy przeczytać "Lalkę" jako lekturę do szkoły dotarłam do połowy. Bardzo zainteresował mnie wątek z pracą naukową prof. Geista, pojawił się we fragmencie, który omawialiśmy kiedyś w gimnazjum i z tego powodu ciężko mi było przebrnąć przez "resztę" książki. Ostatnio sięgnęłam po te niedoczytane lektury i nagle okazało się, że mnie wciągają. Teraz niemal nie mogę się oderwać od "Lalki". Może do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć. Dzięki za ten wpis. Możliwe, że nie poznałabym ów historii od tej strony.

    OdpowiedzUsuń