Czytałam
„Lalkę”. To jakby powiedzieć „zachorowałam”. Nic szczególnego – przecież to
szkolna lektura. To trzeba
przeczytać. Albo to musi być przeczytane.
Zaczynam moją wypowiedź znamiennie – tak samo swój felieton zaczyna jeden z
moich ulubionych polskich autorów – Boy-Żeleński. Zaczyna tak swój tekst
„Czytałem Wertera”[1].
We wstępie opisuje to, jaki był jego osobisty, ale również ogólny, stosunek do
Wertera – że to powieść o nieszczęśliwej miłości. Zakochaj się – zgiń. I
koniec.
W
moim przypadku podobnie było w stosunku do bohatera „Lalki” – Stanisława
Wokulskiego. Podczas pierwszego czytania – Wokulski był dla mnie „fajtłapą”.
Bez sensu tracącym energię na dogadzanie swojej mitycznej kochance Izabeli z
Łęckich mężczyzną, który, gdyby się od tego demona-kobiety uwolnił, mógłby góry
przenosić – czułam się poniekąd Rzeckim, który podobnie, jak Wokulski o
Izabeli, stworzył sobie mit o Stanisławie.
Wróciłam
jednak do Żeleńskiego, który pisze: „Werter
jest już raczej legendą książki, mitem niż żywym utworem. W myśl tego mitu historia Wertera uchodzi za
arcymiłosną, wyłącznie miłosną. (…) Oto dla wielu Werter. Sam tak myślałem. I
dopiero teraz przekonałem się, że jest nieco inaczej. Uchodzi przeważnie uwagi
to, co jest osią tego tragicznego wydarzenia, a to „coś” ma charakter raczej społeczny niż miłosny. (…) Kiedy
dziś czytam tę książkę, widzę jasno, że
Werter nie zabił się przez Lotę ani dla niej i że punkt ciężkości jest gdzie
indziej.” Boy-Żeleński upatruję się tego punktu ciężkości w jednym
wydarzeniu, które niejako stanowi cezurę w powieści Goethego i dzieli ją na
dwie części – tym wydarzeniem staje się praca Wertera w służbie konsularnej. Żeleński
wspomina o tym, jak dobrze wpłynął na Wertera ten wyjazd – że mógł odetchnąć. Jednak „Równocześnie razi Wertera błyszcząca
nędza tego targowiska miernot, nuda, mizerność tej komedii ludzkiej.
Najbardziej drażnią go – fatalne zapatrywania na mieszczaństwo i na różnice
klasowe – pustka ceremoniału, pycha szlachty, głupota, z jaką zatruwają sobie
nawzajem życie.” W tych rozterkach bohatera bardzo łatwo odnaleźć również
bohatera „Lalki”. Wokulski ma bardzo podobne zdanie o szlachcie polskiej końca
XIX wieku, która zapatrzona w swój własny „ceremoniał” zdaje się nie dostrzegać
nic poza czubkiem własnego nosa. Wokulski chciałby z tym walczyć - „Jakimi to oni formami obwarowali się, co? -
pomyślał. - A... gdybym to mógł wszystko zwalić!..." – widać, że
trapią go bardzo podobne rozterki, co bohatera powieści Goethego, który mimo
swojego buntu wobec arystokracji, jednak stara się do niej przystawać, jednać
się z nią, wtapiać się – podobnie z resztą czyni Wokulski – może z trochę
gorszej „pozycji startowej”, ale próbuje. I udaje mu się to. Werterowi także.
Jednak obu spotyka ogromne rozczarowanie.
Boy-Żeleński
zauważa, że osią tragicznych wydarzeń
w „Cierpieniach Młodego Wertera” nie jest niemożliwa do spełnienia miłość do
zamężnej kobiety, a sytuacja społeczna – Wertera spotkało głębokie upokorzenie,
które doprowadziło go do utraty pracy oraz zmusiło do zmiany miejsca pobytu –
mowa o słynnym obiedzie u hrabiego C. podczas którego Werter przekroczył pewną
granicę. Bohater przeciągną niebacznie
swoją wizytę poza godzinę, w której zaczęło schodzić się znamienite towarzystwo
– jak piszę Żeleński. Werter nie zauważył zmieszania, które wywołała jego
obecność w towarzystwie, do którego
nie należał. Dopiero jawna aluzja hrabiego skłania młodzieńca do opuszczenia
salonu, w którym, choćby najlepiej wyedukowany, syn mieszczanina nie miał prawa znajdować się ze szlachtą, choćby
prowincjonalną i śmieszną.
Czytając „Lalkę”
ciągle miałam wrażenie, że Stanisław Wokulski przekracza granicę, że niebacznie
przeciąga swoją wizytę w salonie, do
którego nie należy i do którego nie ma prawa należeć. Mimo, że warszawska
arystokracja niby przyjmuje go za swojego – ciągle wyczuwalny jest dystans
między nim, a nimi. Oni są „aż” on ciągle jest „tylko” Szlachta co prawda
przyznaje mu jakieś tam tytuły – jednak ciągle przypomina kim jest – kupcem, który do swojej pozycji dochodził, a nie którą dostał
w spadku. Ma się wrażenie, że mają mu za złe, że wszystko, do co miał, zdobył
samodzielnie, bez niczyjej interwencji. Szlachta szanuje go, chce robić z nim
interesy, wpuszczać go do swoich salonów – pokojów, jednak nie uznać za swojego – wpuścić go do tego
prawdziwego, mentalnego salonu. Panna Florentyna nazywa go bohaterem salonu - „Znam to. Bohater sezonu. W zimie był takim
pan Kazimierz, a przed kilkunastu laty nawet... ja". Tak samo traktuje
Wokulskiego wybranka jego serca – Izabela. Ich dwa światy nie mają prawa się
spotkać – ponieważ po jednej ze stron stoi szczelny mur zbudowany z
ceremoniału, mitów, historii, który w swojej śmieszności jest bardzo mocny –
nie da się go od tak zniszczyć. Wokulski zdaje sobie z tego sprawę i nawet ma
odwagę sprzeciwić się temu: „U nas wyższa
warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek,
który nie łączy się z resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną.
martwotą krępuje wszelki ruch z dołu" - jednak nie powstrzymuje go
to od dalszego brnięcia w uczuciu do Izabeli. Szuka akceptacji, chce być
dowartościowany – nawet podświadomie. Zaproszenie go do salonu byłoby kolejnym dowodem, że da się osiągnąć coś
samodzielnie, przy pomocy tylko silnej woli, tytanicznej pracy i uczciwości.
Niestety – rzeczywistość okazała się przygnębiająco realistyczna. Wokulski nie
zostaje zaproszenia do salonu - syn
mieszczanina nie miał prawa znajdować się ze szlachtą w jednym pomieszczeniu,
choćby prowincjonalną i śmieszną.
Również
rozmowa, którą słyszy Wokulski w pociągu zaczyna się nie od zachęcania Izabeli
do flirtu przez Starskiego, a od pomawiania Stanisława: Wszystko
możesz mu zarzucić - mówiła panna Izabela po angielsku. - Nie jest młody ani
dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale chciwy?... Już
dosyć, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...
-
A sprawa z panem K?... - wtrącił Starski.
-
O klacz wyścigową?... - Jak to zaraz znać, że wracasz z prowincji. Niedawno był
u nas baron i powiedział, że jeżeli kiedy, to w tej sprawie pan, o którym
mówimy, postąpił jak dżentelmen.
-
Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza, gdyby nie miał z nim jakichś
zakulisowych interesów - odparł z uśmiechem Starski. –
nie zostaje urażone uczucie Wokulskiego, ale jego duma – duma kogoś, kto
sądził, że udało mu się zdobyć szacunek ludzi, co prawda miernych, ale ważnych,
mających jakieś wpływy społeczne, którzy potrafią otwierać furtki. Jest to
moment, w którym Wokulski słyszy aluzję, którą przed nim usłyszał Werter – aby
opuścić salon - syn mieszczanina nie ma
prawa znajdować się ze szlachtą w jednym pomieszczeniu. Jest to dla niego
cios, po którym zostaje „dobity” wiadomością o medalionie i demaskacją
prawdziwego oblicza Izabeli. Jednak katalizatorem, który pozwala mu tę prawdę
odkryć jest właśnie aluzja natury
społecznej, nie uczuciowej.
Moim
zdaniem właśnie to jest powodem jego próby samobójczej – złamana miłość wydaje
się być dla mnie jedynie pretekstem. O tym samym pisze Żeleński opisując
zmagania Wertera – „Ta psychologia Wertera, ta podszewka desperackiej miłości,
jest bardzo prawdziwa. Pamiętam sporo takich młodocianych samobójstw z miłości
i zawsze miałem wrażenie, że podświadomie miłość jest w nich raczej pretekstem,
że najczęściej jakieś niezadowolenie z siebie (…), a powstałe na innym tle,
czepia się owej miłości, aby dać im piękniej zginąć.” Wokulski może być z
siebie niezadowolony – okazało się przecież, że nie do wszystkiego jest w
stanie dojść swoją ciężką pracą, poświęceniem, uczciwością, wiedzą,
umiejętnościami; że są takie miejsca, w których wręcz są te cechy niepożądane,
a nawet uznawane za śmieszne. Bolesna prawda, którą przecież znał i rozumiał,
wyszła na jaw – jednak dotknęła go bezpośrednio – po raz pierwszy tak boleśnie
odczuł ją na sobie. A może czuł ją już wcześniej, jednak odpychał ją, ponieważ
wszystkie racjonalne myśli przysłaniała mu miłość do Izabeli? Jednak w pociągu
– jako narzeczony – nie musiał sobie
już nic wyobrażać – miał przy sobie swoją boginie. I wtedy właśnie po raz
pierwszy usłyszał – poczuł – doświadczył. Wszystko, co czuł wcześniej, ale nie
dopuszczał do swojego umysłu, wróciło do niego ze zdwojoną siłą, która w
konsekwencji doprowadziła go do decyzji o próbie samobójczej.
Ta psychologia Wokulskiego, ta podszewka jego desperackiej miłości,
jest bardzo prawdziwa. Pamiętam sporo takich młodocianych samobójstw z miłości
i zawsze miałem wrażenie, że podświadomie miłość jest w nich raczej pretekstem,
że najczęściej jakieś niezadowolenie z siebie (…), a powstałe na innym tle,
czepia się owej miłości, aby dać im piękniej zginąć. W każdym razie epizod ten
czyni sprawę Wokulskiego bardziej
skomplikowaną, niż się to zdawkowo przypuszcza, i czyni zeń ofiarę nie tyle
miłości, ile ówczesnych konfliktów społecznych. – sparafrazowany fragment
rozważać Boya-Żeleńskiego o Werterze idealnie więc wpasowuje się w
charakterystykę bohatera „Lalki”.
Wydaje
mi się, że teraz Stanisław Wokulski jest dla mnie jeszcze bardziej ciekawszy.
Sytuacja, w której się znalazł on – jak i Werter – pokazuje, jak bardzo człowiek chce łatwych wytłumaczeń i jak bardzo nie lubi obwiniać siebie-społeczeństwa za tragedię, które się przecież dzieją. Myślę, że warto do „Lalki” wracać i przekonywać się, że nie jest to kolejna lektura szkolna, ale pełna podszewek opowieść o tym, co społeczeństwo potrafi zrobić z jednostką – co widać tak i w „Cierpieniach Młodego Wertera”, jak i w „Lalce” – że nie są to opowieści jedynie o nieszczęśliwej miłości, a może, przede wszystkim o roli społeczeństwa i o buncie jednostki, która z góry skazana jest na porażkę. Głębiej patrzmy, głębiej.
Sytuacja, w której się znalazł on – jak i Werter – pokazuje, jak bardzo człowiek chce łatwych wytłumaczeń i jak bardzo nie lubi obwiniać siebie-społeczeństwa za tragedię, które się przecież dzieją. Myślę, że warto do „Lalki” wracać i przekonywać się, że nie jest to kolejna lektura szkolna, ale pełna podszewek opowieść o tym, co społeczeństwo potrafi zrobić z jednostką – co widać tak i w „Cierpieniach Młodego Wertera”, jak i w „Lalce” – że nie są to opowieści jedynie o nieszczęśliwej miłości, a może, przede wszystkim o roli społeczeństwa i o buncie jednostki, która z góry skazana jest na porażkę. Głębiej patrzmy, głębiej.
Kiedy mieliśmy przeczytać "Lalkę" jako lekturę do szkoły dotarłam do połowy. Bardzo zainteresował mnie wątek z pracą naukową prof. Geista, pojawił się we fragmencie, który omawialiśmy kiedyś w gimnazjum i z tego powodu ciężko mi było przebrnąć przez "resztę" książki. Ostatnio sięgnęłam po te niedoczytane lektury i nagle okazało się, że mnie wciągają. Teraz niemal nie mogę się oderwać od "Lalki". Może do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć. Dzięki za ten wpis. Możliwe, że nie poznałabym ów historii od tej strony.
OdpowiedzUsuń