Kraków, 14.05.2015
Drogi A.
Wiesz,
pomyślałam sobie, że napiszę, bo już dawno nie pisałam nic, więc dlaczego nie
Tutaj. Mam bardzo dużo do zrobienia, dlatego robię nic. Snuję się leniwie po
zakamarkach internetowego świata, jak po własnej głowie – ktoś zapamięta to za
mnie – i odnajduję Miejsca Dobre i Miejsca Złe. Ale patrząc z perspektywy Czasu
[dygresja: perspektywa czasu –
niesamowicie paradoksalne zestawienie. Zauważ, że jakaś konkretna perspektywa
to coś, co obieram, wybieram – i taka ona już zostaje, staje się pewnego
rodzaju stałością; natomiast czas – jest zmiennością, jej metaforyczną
definicją; ciekawe] więcej było tych Dobrych, kojących, cichych i
niestrasznych.
To
pewnie dlatego, że ciemność pochłania. Jest w niej o wiele więcej miejsca, niż
w świetle. Przynajmniej ta, która dopada mnie, jest taka właśnie. Ogromna, nie
dająca się ogarnąć, udobruchać, ugłaskać. Nie wiem, czy przychodzi ona ze mnie,
czy z zewnątrz. Twardowski pisał, że to,
co nas spotyka, przychodzi spoza nas. Ale ja nie jestem przekonana, czy ja
się z ciemnością spotykam. Bo co to znaczy spotkać się. Kiedy spotkanie staje
się spotkaniem. Czy spotkanie jest już przed tym, jak podmiot a doświadczy
kontaktu [kontaktu fizycznego, czy psychiczny tylko wystarczy?] z podmiotem b?
Czy dzieje się ono w trakcie tegoż kontaktu? Czy może wydarza się ono już po
fakcie i dopiero wtedy staje się spotkaniem dokonanym? W każdym razie – ona
bywa. Coraz rzadziej ostatnio. Czasami mi jej brakuję. Uczę się życia poza nią,
jakbym się rodziła – powoli i delikatnie.
Chciałabym
umieć napisać, jak cieszę się, że Wracasz. To dla mnie bardzo ważne, dla Ciebie
może też. Nie wiem. Ale to jest dobre wracanie – wracanie w przyszłość. I chcę
to napisać, ale umiem tylko opowiedzieć ci historię o pewnych ludziach, którzy
mieszkali w jednym mieszkaniu i pewnego dnia przez to mieszkanie przeszedł
wielki huragan. Wiatr był na tyle silny, że poprzewracał wszystkie półki, na
których poustawiane były obszerne tomy książek, rękopisów, brudnopisów, kartek
wyrwanych pospiesznie z brulionów, by móc obliczyć jakieś niezbędne działanie,
szkiców niedołężnych i prawdziwych, reprodukcji obrazków i obrazów. Huragan
utworzył z tych wszystkich rzeczy wysoki i szczelny mur, który biegł dokładnie
przez środek mieszkania. Dwójka ludzieńków została zatrzaśnięta w małym
pokoiku, który nazywamy rzeczywistością. Pamiętali o sobie. Najpierw
intensywnie i tragicznie. Potem coraz słabiej i bardziej legendarnie,
mitycznie. Ktoś kiedyś był, mówili, ktoś kiedyś był i słuchał, ktoś kiedyś był
i odpowiadał, a jak milczał, to odpowiadał z siłą zdwojoną. I tak trwali,
trenując się dalej w noszeniu garbów, które odróżniały ich od reszty. Samotność
im nie doskwierała: mieli przecież książki i poezję, liczby i znaki. A jednak
sterty papierów i opasłych tomów zaczęły się kurzyć, nasiąkać jakimś
niezrozumiałym brudem. Po jednej i drugiej stronie wydarzały się powoli Rzeczy,
które miały ich Nawrócić. Tylko oni o nich wiedzieli. Powoli mur prowizoryczny
i nietrwały zaczął delikatnie opadać. Najpierw zaczęli mówić od pojedynczych znaków
przestankowych. Ona wykrzyknęła przecinek, on zapytał kropką. Przechodzili
powoli do słów, zdań pojedynczych, złożonych. Legendy okazały się prawdą. Ktoś
kiedyś był i ktoś jest nadal. Trzeba było tylko wrócić.
A
potem poszli na wódkę, bo okazało się, że drzwi były cały czas otwarte i nie
potrzebowali żadnego ślepego odźwiernego, który zgubił klucze.
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz