środa, 13 maja 2015

List do Tego, który Wraca



Kraków, 14.05.2015
Drogi A.

            Wiesz, pomyślałam sobie, że napiszę, bo już dawno nie pisałam nic, więc dlaczego nie Tutaj. Mam bardzo dużo do zrobienia, dlatego robię nic. Snuję się leniwie po zakamarkach internetowego świata, jak po własnej głowie – ktoś zapamięta to za mnie – i odnajduję Miejsca Dobre i Miejsca Złe. Ale patrząc z perspektywy Czasu [dygresja: perspektywa czasu – niesamowicie paradoksalne zestawienie. Zauważ, że jakaś konkretna perspektywa to coś, co obieram, wybieram – i taka ona już zostaje, staje się pewnego rodzaju stałością; natomiast czas – jest zmiennością, jej metaforyczną definicją; ciekawe] więcej było tych Dobrych, kojących, cichych i niestrasznych.
            To pewnie dlatego, że ciemność pochłania. Jest w niej o wiele więcej miejsca, niż w świetle. Przynajmniej ta, która dopada mnie, jest taka właśnie. Ogromna, nie dająca się ogarnąć, udobruchać, ugłaskać. Nie wiem, czy przychodzi ona ze mnie, czy z zewnątrz. Twardowski pisał, że to, co nas spotyka, przychodzi spoza nas. Ale ja nie jestem przekonana, czy ja się z ciemnością spotykam. Bo co to znaczy spotkać się. Kiedy spotkanie staje się spotkaniem. Czy spotkanie jest już przed tym, jak podmiot a doświadczy kontaktu [kontaktu fizycznego, czy psychiczny tylko wystarczy?] z podmiotem b? Czy dzieje się ono w trakcie tegoż kontaktu? Czy może wydarza się ono już po fakcie i dopiero wtedy staje się spotkaniem dokonanym? W każdym razie – ona bywa. Coraz rzadziej ostatnio. Czasami mi jej brakuję. Uczę się życia poza nią, jakbym się rodziła – powoli i delikatnie.
            Chciałabym umieć napisać, jak cieszę się, że Wracasz. To dla mnie bardzo ważne, dla Ciebie może też. Nie wiem. Ale to jest dobre wracanie – wracanie w przyszłość. I chcę to napisać, ale umiem tylko opowiedzieć ci historię o pewnych ludziach, którzy mieszkali w jednym mieszkaniu i pewnego dnia przez to mieszkanie przeszedł wielki huragan. Wiatr był na tyle silny, że poprzewracał wszystkie półki, na których poustawiane były obszerne tomy książek, rękopisów, brudnopisów, kartek wyrwanych pospiesznie z brulionów, by móc obliczyć jakieś niezbędne działanie, szkiców niedołężnych i prawdziwych, reprodukcji obrazków i obrazów. Huragan utworzył z tych wszystkich rzeczy wysoki i szczelny mur, który biegł dokładnie przez środek mieszkania. Dwójka ludzieńków została zatrzaśnięta w małym pokoiku, który nazywamy rzeczywistością. Pamiętali o sobie. Najpierw intensywnie i tragicznie. Potem coraz słabiej i bardziej legendarnie, mitycznie. Ktoś kiedyś był, mówili, ktoś kiedyś był i słuchał, ktoś kiedyś był i odpowiadał, a jak milczał, to odpowiadał z siłą zdwojoną. I tak trwali, trenując się dalej w noszeniu garbów, które odróżniały ich od reszty. Samotność im nie doskwierała: mieli przecież książki i poezję, liczby i znaki. A jednak sterty papierów i opasłych tomów zaczęły się kurzyć, nasiąkać jakimś niezrozumiałym brudem. Po jednej i drugiej stronie wydarzały się powoli Rzeczy, które miały ich Nawrócić. Tylko oni o nich wiedzieli. Powoli mur prowizoryczny i nietrwały zaczął delikatnie opadać. Najpierw zaczęli mówić od pojedynczych znaków przestankowych. Ona wykrzyknęła przecinek, on zapytał kropką. Przechodzili powoli do słów, zdań pojedynczych, złożonych. Legendy okazały się prawdą. Ktoś kiedyś był i ktoś jest nadal. Trzeba było tylko wrócić.
            A potem poszli na wódkę, bo okazało się, że drzwi były cały czas otwarte i nie potrzebowali żadnego ślepego odźwiernego, który zgubił klucze.

 K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz