Jest
w tym coś irracjonalnego. Wizyta w muzeum. Oglądanie obrazów. Obcowanie ze
światem, którego istnieje już tylko jako reakcja chemiczna farby, wody i
płótna. A jednak – w zbiorowej świadomości odbiorców – istnieje rzeczywiście.
Stoję
przed „Kankanem w Paryżu” W. Weissa z roku 1900. Sto piętnaście lat temu Wojtek
pojechał do Francji na poszukiwanie utraconych kolorów, kształtów, kompozycji.
I zamknął w obraz jeden, paryski wieczór. Zatrzymał drżenie wykoślawionych
nieludzko nóg, przemienił poruszające się w oddali światło w stałość ostateczną
i niezmienną. Jakim paradoksem jest malarstwo. Jak męczy się kobieta na
pierwszym planie. Zgięta noga od pół wieku czeka nad odpowiedni takt muzyki.
Gdyby nie więzienie ram i cisza muzealnych korytarzy – jej noga już dawno powędrowałaby
wysoko ponad głowę, uwolniona błogosławionym ruchem. Mężczyzna na drugim planie
wygląda jak Śmierć. Elegancki, stateczny, obserwujący – nie ma twarzy. Na jej
miejscu Weiss pozostawił smugę ciemnej farby. Tak widział. I ja tak widzę. I
ten mężczyzna to widzi. Wszystko w cudzysłowie starej, pozłacanej ramy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„Kuszenie
św. Antoniego” od nowa, od nowa, od nowa. Wygina się tancerka w pozie jego
duszy. Przypełza kobieta, jak wąż z owocem. Ona jest w ciąży kazirodczej z
sumieniem Antoniego. Tancerka w czerwonej sukience uśmiecha się, chwyta
szponami ledwie powietrze. Ciało jasnowłose wyskakuję z krzewu. To Drzewo
Poznania czy Drzewo Życia? Oto kładę przed tobą Życie i Poznanie. Śmierć jako
Poznanie ostateczne – Poznanie wszystkiego, wyeliminowanie Tajemnicy. Antoni –
wyrzeknij się – a pokażę Ci, jak Wszystko staje się Tajemnicą od nowa! Patrz!
Nogi kobiety zamieniały się w gadzi odwłok. Jak? Tajemnica. Ciało czeka
pocałunku tancerki. Czas stanął.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Antoni
przykłada rękę do ust powoli tracąc czas. Rozmyśla. Delikatnie zarysowane łzy
spływają z jego twarzy smugą farby. Niebo niebieskie, choć z lewej od-dali idą
purpurowe chmury przyszłości. Czekamy. W poczekalni zwanej Piekło.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolor.
Kolor. Kolor. Oddychanie Kolorem. Patrzenie Kolorem. Mówienie Kolorem.
Dotykanie Kolorem. Myślenie Kolorem. Żółty. Zielony. Niebieski. Czerwień! Oczy
zmęczone. Ze zmęczenia rodzi się Dziki Kwiat – Percepcja. W tle Saturn
wschodzi, bóg Czasu. Pierścieniem okrąża sklepienie. Powoli. Kronos wynurza się
z Tartaru. On nikogo nie zjadł. On nic nie wie o naszych Kolorach.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sunęłam
po Muzeum jak zjawa (zjawiskowo?). Słyszałam kroki innych zjaw, ich rozmowy: - Mnie
to specjalnie nie zachwyca. –Popatrz, jakie to piękne. – Nie da się zrobić
Czystej Formy. - I tak mi się niedobrze
zrobiło od bycia z nimi, więc usiadłam. Kantor zaśmiał mi się w twarz Stańczykiem, Weiss ukrył mi jego spojrzenie w
dłoniach. Dojrzałość to umiejętność siedzenia w ruchomym świecie nieważności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz