sobota, 28 lutego 2015

List do Ciebie, umarły przyjacielu [3]

Kraków, ostatni dzień lutego, 20015

Drogi –

Czasami wydaje mi się, że nie mam Ci już nic więcej do powiedzenia, a czasami – że mam Ci do powiedzenia Wszystko.  Wiem, że jest Ci ze mną trochę niewygodnie, bo tak samo niewygodnie jest mi z Tobą. Nawzajem się uwieramy. Nosimy siebie w sobie, jak niewygodne ubrania: za ciasne spodnie i zbyt dopasowane kołnierzyki nienagannie wyprasowanych koszul. Jesteśmy sobie wzajemnie za mali. To się dzieje niezależnie od nas. Trochę z siebie wyrośliśmy. Przecież to jest naturalne, prawda?

Piszę do Ciebie, bo nie mam do Kogo innego. Wiem, że to przeczytasz. Piszę to tutaj, bo nie mam odwagi pisać do Ciebie bezpośrednio. Nie mam odwagi prosić od odpowiedź, nie mam odwagi na nią czekać. Nie mam tez na to trochę czasu. Ta Przestrzeń jest więc idealna, bo takiej Odpowiedzi nie wymaga. Wszystko jest względnie spokojne, ciche jak może w bezwietrzne południe.

Czytam Witkacego i Lema naraz. Właściwie kończyłam dwie książki symultanicznie – „Pożegnanie jesieni” i „Kongres futurologiczny”. Bardzo ładnie się przenikają. Bardzo podobne projekcje przyszłości, które zakładają bardzo powolną, ale jednocześnie niezwykle gwałtowną destrukcje społeczeństwa [o ile takowe w ogóle istnieje]. Prezentacja rzeczywistości, przez hiperbolizację patologio, zdaje się niezwykle dobitnie diagnozować każdorazowe „dzisiaj”. Zastanawiam się też: skąd tyle pesymizmu w tym, jakby – pesymizmu ostatecznego, takiego graniczącego z obłędem przeświadczenia o realności wizji Czasu Przyszłego. Z czego bierze się Katastrofizm? Czy on jest czymś nawracającym, powtarzającym się cyklicznie, czy może – jakąś stałą, od której jedni „uciekają” [po prostu o niej nie myślą, jak nie myśli się o prawach fizyki jeżdżąc samochodem], a drudzy „uciekają” w nią [to jest – są uświadomieniem tego]. Przez samoświadomość Katastrofy są w stanie nią dowolnie manipulować, kształtować ją i wykorzystywać do własnych celów [tak jak Ojciec straszył mnie i moją siostrę wchodząc w kontrolowany poślizg].

Lem i Witkacy też wchodzą w taki kontrolowany Katastrofizm, bo są znają prawa Katastrofizmu, uciekają w nie, kształtują jakiś dany w konkretnej chwili Jej obraz, by wystraszyć nas. Pamiętam, że bardzo na mnie te ojcowskie poślizgi śmieszyły. Wydawały mi się czymś sztucznym, udawanym, trochę magicznym. Ale nie poślizgiem-naprawdę. Dopiero, kiedy pewnej zimy, wilgotnej i szarej, wracaliśmy do domu i wpadliśmy w poślizg na mokrej drodze zrozumiałam, że to jest Możliwe, że to naprawdę jest Naprawdę. Tylko niekontrolowane, dzikie, nieokiełznane, nieznane – jest Katastrofą spełnioną.

Jak długo jesteśmy w stanie kontrolować Katastrofę - badać Ją, znać, przenikać, opracowywać, przepisywać, przedstawiać, odgrywać, wynajdywać podobieństwa, odszukiwać różnice zanim nie wjedziemy na ten ostry zakręt szarej, mokrej, nieposłusznej nam Drogi i nie wpadniemy w Katastrofę znanych Praw odziedziczonych po Orwellach, Huxleyach, Zamietinach.

Słyszę jak myślisz: Przecież wchodziliśmy w ten Zakręt już tyle razy. Dwie wielkie Apokalipsy [dla nas o tyle wielkie, że ten kawałek ziemi, który tak szumnie nazywamy Polską, był – przez przypadek dziejowy – w samym centrum Armageddonów], dużo Apokalips mniejszych i większych, strzelanie, zabijanie, mordowanie. Właściwie – to ciągle jesteśmy w trakcie tego Poślizgu, który ty nazywasz Katastrofą, a dla reszty to jest po prostu życie [napisałam Życie, ale Ty byś tak nie napisał]. I tylko czekamy, aż ten Zakręt, Ten Poślizg, za Katastrofa się kiedyś skończy.

Witkacy napisał w Gyubalu Wahazarze: „Piekło jest jedną wielką poczekalnią.” Jesteśmy więc w Piekle Wielkiego Niedoczekania. A co najważniejsze: być może, w pewnym momencie, z przedniego siedzenia odwróci się kiedyś do nas Ojciec i z triumfalnym tonem powie: Tylko żartowałem. Ta Katastrofa jest kontrolowana.


Jak Mu na imię?




K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz