Kraków, ostatni
dzień lutego, 20015
Drogi –
Czasami wydaje mi się,
że nie mam Ci już nic więcej do powiedzenia, a czasami – że mam Ci do
powiedzenia Wszystko. Wiem, że jest Ci
ze mną trochę niewygodnie, bo tak samo niewygodnie jest mi z Tobą. Nawzajem się
uwieramy. Nosimy siebie w sobie, jak niewygodne ubrania: za ciasne spodnie i
zbyt dopasowane kołnierzyki nienagannie wyprasowanych koszul. Jesteśmy sobie
wzajemnie za mali. To się dzieje niezależnie od nas. Trochę z siebie wyrośliśmy.
Przecież to jest naturalne, prawda?
Piszę do Ciebie, bo nie
mam do Kogo innego. Wiem, że to przeczytasz. Piszę to tutaj, bo nie mam odwagi
pisać do Ciebie bezpośrednio. Nie mam odwagi prosić od odpowiedź, nie mam
odwagi na nią czekać. Nie mam tez na to trochę czasu. Ta Przestrzeń jest więc
idealna, bo takiej Odpowiedzi nie wymaga. Wszystko jest względnie spokojne,
ciche jak może w bezwietrzne południe.
Czytam Witkacego i Lema
naraz. Właściwie kończyłam dwie książki symultanicznie – „Pożegnanie jesieni” i
„Kongres futurologiczny”. Bardzo ładnie się przenikają. Bardzo podobne
projekcje przyszłości, które zakładają bardzo powolną, ale jednocześnie
niezwykle gwałtowną destrukcje społeczeństwa [o ile takowe w ogóle istnieje]. Prezentacja
rzeczywistości, przez hiperbolizację patologio, zdaje się niezwykle dobitnie
diagnozować każdorazowe „dzisiaj”. Zastanawiam się też: skąd tyle pesymizmu w
tym, jakby – pesymizmu ostatecznego, takiego graniczącego z obłędem
przeświadczenia o realności wizji Czasu Przyszłego. Z czego bierze się
Katastrofizm? Czy on jest czymś nawracającym, powtarzającym się cyklicznie, czy
może – jakąś stałą, od której jedni „uciekają” [po prostu o niej nie myślą, jak nie myśli się o prawach fizyki jeżdżąc
samochodem], a drudzy „uciekają” w nią [to
jest – są uświadomieniem tego]. Przez samoświadomość Katastrofy są w stanie
nią dowolnie manipulować, kształtować ją i wykorzystywać do własnych celów [tak jak Ojciec straszył mnie i moją siostrę
wchodząc w kontrolowany poślizg].
Lem i Witkacy też
wchodzą w taki kontrolowany Katastrofizm, bo są znają prawa Katastrofizmu,
uciekają w nie, kształtują jakiś dany w konkretnej chwili Jej obraz, by
wystraszyć nas. Pamiętam, że bardzo na mnie te ojcowskie poślizgi śmieszyły.
Wydawały mi się czymś sztucznym, udawanym, trochę magicznym. Ale nie poślizgiem-naprawdę.
Dopiero, kiedy pewnej zimy, wilgotnej i szarej, wracaliśmy do domu i wpadliśmy
w poślizg na mokrej drodze zrozumiałam, że to jest Możliwe, że to naprawdę jest
Naprawdę. Tylko niekontrolowane, dzikie, nieokiełznane, nieznane – jest Katastrofą
spełnioną.
Jak długo jesteśmy w
stanie kontrolować Katastrofę - badać Ją, znać, przenikać, opracowywać, przepisywać,
przedstawiać, odgrywać, wynajdywać podobieństwa, odszukiwać różnice zanim nie
wjedziemy na ten ostry zakręt szarej, mokrej, nieposłusznej nam Drogi i nie
wpadniemy w Katastrofę znanych Praw odziedziczonych po Orwellach, Huxleyach,
Zamietinach.
Słyszę jak myślisz: Przecież wchodziliśmy w ten Zakręt już tyle
razy. Dwie wielkie Apokalipsy [dla nas o
tyle wielkie, że ten kawałek ziemi, który tak szumnie nazywamy Polską, był –
przez przypadek dziejowy – w samym centrum Armageddonów], dużo Apokalips
mniejszych i większych, strzelanie, zabijanie, mordowanie. Właściwie – to ciągle
jesteśmy w trakcie tego Poślizgu, który ty nazywasz Katastrofą, a dla reszty to
jest po prostu życie [napisałam Życie, ale Ty byś tak nie napisał]. I tylko czekamy, aż ten Zakręt, Ten
Poślizg, za Katastrofa się kiedyś skończy.
Witkacy napisał w
Gyubalu Wahazarze: „Piekło jest jedną
wielką poczekalnią.” Jesteśmy więc w Piekle Wielkiego Niedoczekania. A co
najważniejsze: być może, w pewnym momencie, z przedniego siedzenia odwróci się
kiedyś do nas Ojciec i z triumfalnym tonem powie: Tylko żartowałem. Ta
Katastrofa jest kontrolowana.
Jak Mu na imię?
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz