Kraków, 24.02.2015
Kochana M.
[Lubię tak zaczynać list – kochana M. –
jakbym zwracała się do Miłości, tego latającego abstraktu, który wymyka się
definicjom pozostając jedynym z sensów trwania tutaj, jego początkiem i
końcem.]
Piszę
to chyba z braku odwagi, z jakiegoś zaspania moich myśli. Trzymam się kurczowo
tych Pewności, które tak mozolnie ciągle odbudowuję z ruin czerwonych wieczorów.
Ty wiesz, jak jest mi z tym ciężko, tak ciągle podnosić się i upadać, w biegu
po to przepiękne Nic, które już gdzieś szarzeje na moim bardzo intymnym
horyzoncie. Dobiec tam i pozbyć się – złudzeń, wyobrażeń, marzeń, myśli
niemożliwych, które tak dokładnie projektuje mi moja wyobraźnia.
Powiedziałaś mi: Obudzisz
się pewnego dnia i przekonasz się, że nic cię już to nie obchodzi. To
będzie dzień największego zwycięstwa i najpiękniejszego zbawienia. To będzie
jak wyzwolenie od potwornego zniewolenia, którego nie umiesz sobie wyobrazić.
Chodzić spać i budzić się z jednym imieniem na ustach, to przecież jest jak
przekleństwo. Dlatego układam coraz subtelniejsze modlitwy, do Tego, Który
Może: Proszę Cię, odkochaj mnie, ukołysz mnie w nie-kochaniu. Albo: Daj taką
Miłość, która będzie poza mną i poza nim. Stwórz go na nowo, ale takiego z
Prawdy, nie takiego ze mnie.
Bo Czas Burz właśnie tu
ma swój początek: ja kocham kogoś, kogo nie ma. A właściwie jest, ale tylko we
mnie. Tylko w moim chorym wyobrażeniu o nim, a więc tak naprawdę: to jestem
ciągle tylko ja. Ja kocha Ja w drugim człowieku. To jest ten przeklęty czasownik
zwrotny [odnosi do wykonawcy czynności – do mnie, do mnie, do mnie] – zakochać się.
Więc siebie w sobie przez siebie i dla siebie. I nic nie ma poza tym. A tam
gdzieś jest ten drugi Człowiek, o którego Dobro modle się w każdą środę w
Kościele Mariackim.
Często mówisz mi: „Kocham
Cię”. Nie umiem odpowiedzieć tym samym.
Po prostu – tak strasznie boję się tych Słów. Jest we mnie jakiś lęk, zupełnie
niezrozumiały przecież, wobec nich. Jakby zawierały w sobie jakąś Tajemnicę,
której nie chcę znać. Dlatego nie pozwalam sobie na nie. Być może przestałam
wierzyć w nie, jako w słowa. Być może chciałabym kochać Cię naprawdę. Poza
słowami – w miejscach, o których się nie mówi, w miejscach, w których boli i w
miejscach, które są Błogosławieństwem, czyli Szczęściem. Dlatego –rozum mnie,
powtarzaj m, że mnie kochasz, ale nie wymagaj tego ode mnie. Wymagaj, abym Była
zawsze przy Tobie.
Kiedyś wybaczę raz na
zawsze. Obudzę się. Stwierdzę, że nic mnie to nie obchodzi. Zmartwychwstanę. Wtedy
pójdziemy napić się ginu. Nauczymy się przyszłości, o której nie mamy pojęcia.
Z pokorą średniowiecznych mnichów opowiemy sobie Dobrą Nowinę.
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz