sobota, 21 lutego 2015

Zapomnij

            Wiosna bardzo powoli zaczyna wkraczać w miasto. Słońce jest odrobinę wyżej niż zwykle. Zaczyna się już przeglądać w szklanych pokryciach nowoczesnych biurowców i pozwala oddychać odnowionym kamienicom w kolorach maliny i błękitu zimowych nieb. Przecież znam ten obraz, pamiętam ten krajobraz, majaczy mi ten landschaft od bardzo dawna. Idę chodnikiem wyschniętym z zimy i pustym od braku jesiennych liści. Jest jakiś taki bielszy, jaśniejszy, odbijający światło.
            Idę śmiało. Nie odwracam się. Głowę trzymam wysoko. Na koncie mam z pamięci osiem groszy. W portfelu jakieś wspomnienia gotówki. Papierosy kupiła mi mama. Przed chwilą paliłam w moim białym oknie. Na ósmym piętrze słychać tylko ptaki – kruki prowadzą ożywioną dyskusję. Są tak samo jak ludzie zaskoczone niespodziewanym rozbudzeniem Primavery. Latają w koło, jak szamani zapomnianej religii, przekrzykują się w bałwochwalczych modlitwach, błogosławią swojej ptasiej rodzinie, która za morzem nie wie, jak tu jest pięknie, jak tu jest jasno, jak tu jest ciepło, jakie nagie szyje białych kobiet i silne dłonie mężczyzn. One jeszcze za morzem żyją wspomnieniem lekko zimowego pejzażu tego zapomnianej ziemi Europy. Ale wrócą, tak jak liście na drzewa, które co roku powracają i znów są zielone.
            Więc idę śmiało. Nie odwracam się. Głowę trzymam wysoko. Tylko prawa ręka zwisa samotnie. Jak ja dziś poczułam tę rękę; tę rękę samotną i zimną, rękę, dłoń całą poznałam dokładnie dziś dopiero. Dlaczego dziś? Dlaczego samotnie? Dlaczego to ni jest dłoń kowala, silna i mocna swoją indywidualnością? Dlaczego nie dłonią chirurga, ręką precyzyjną, ręką między być a nie być. Dlaczego nie ręką księdza, który egzorcyzmuje lud znakiem krzyża? Dlaczego ta ręka taka poza mną dziś była, dziś, dlaczego dziś? Bo słońce? Cóż, słońce. Słońce zawsze świeci. Tylko nie zawsze je widać. I ta dłoń też samotnie, tylko nie zawsze samotnie. Obsesja ręki, obsesja dłoni pustej, rozpołowionej, niewypełnionej, opuszczonej jakiejś.
            Prawie usłyszałam, jak trzymasz mnie za rękę. Ale zaśpiewał kruk znowu pieśń swojej żałoby w szczęściu wiosennego powiewu nowego wiatru. Zapomnij o cierpieniach, które sam zadałeś. Zapomnij o cierpieniach, które tobie zadano. Wody płyną i płyną, wiosny błysną i giną, idziesz ziemią ledwie pamiętaną.




            Skąd te przeklęte ptaszyska znają Miłosza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz