Ponieważ
TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.
Miłosz
Jest
we mnie coś bardzo starego. Coś, co odzywa się we mnie coraz częściej. Kiedyś
było tego zdecydowanie mniej. To jest Takie Coś, co budzi się we mnie, gdy
otwieram stare zakurzona książki i obwąchuje pożółkłe kartki niczym zdolny pies
poszukujący łatwej zwierzyny. Upajam się tym zapachem jak drapieżnik świeżą
krwią niewinnej ofiary, która była zbyt słaba na ucieczkę. Dotykam starych
kartek, pielęgnuje je dotykiem – jak krem nawilżam pomarszczoną skórę i wiem, że
To we mnie żyje.
Albo
kiedy spoglądam na starą kobietę i zazdroszczę jej spódnicy, którą ona umie
nosić – z godnością młodej dziewczyny wypędzonej z rodzinnego warszawskiego
mieszkania w czerwcowe popołudnie roku 1946. I znam jej imię, kiedy uśmiecha
się (nie-) do mnie – Maria. (Ale wołali
na nią chłopcy zza okna kamienicy – Marcysiu, wyjdź do nas! Poniesiemy cię na
rękach naszych silnych i młodzieńczych tam, nad rzekę. I pokażemy ci prawdziwe
piękno – złączonych w uścisku ust, twoich ciepłych ud i naszych zimnych palców
pod twoją spódnicą.)
Mówili
tak do niej, wiem to na pewno. Kiedy wiatr podwiewa spódnicę, a strach przed
odkryciem tajemnicy każe kobiecie okiełznać szaleństwo wspomnienia.
Budzi
się To stare obrzydliwe, kiedy patrzę na pomarszczone dłonie trójki mężczyzn,
którzy grają w szachy w nowoczesnym pomieszczeniu kina. Ani oni, ani gra – nie pasują
do przestrzeni od-ludzionej i nazbyt współczesnej. Patrzę na porozstawiane
pionki i nie rozumiem tego, co dzieje się na planszy. Często tak mam – patrzę i
nie rozumiem, słyszę – ale nie jestem w stanie wsłuchać się w prawdziwy język
opowieści. Ale po chwili wiem już wszystko o tej trójce – gdy patrzę w ich
pozorni zmęczone oczy – dostrzegam niebezpieczeństwo i słyszę krzyk – Marcysiu, Marcysiu! Wszystko stało się
racjonalną i nazbyt prawdziwą układanką.
Oni
też przyjechali tu w roku 1946. Dobrowolnie. Gnani wspomnieniem dziewczęcego
ciała, którego zapach wiódł ich znad rzeki. I muzyka jej zawstydzonego
spojrzenia grała w ich pamięci. Nigdy jej nie znaleźni. Dlatego czekają na nią
każdego dnia, o tej samej porze, w tym samym miejscu. Na nią – na jej spódnicę,
ciepłe uda i głos, który nie zadaje już pytań.
[…]
Jest
we mnie Coś, co łka bardzo cichą melodię – jakieś wewnętrznie skupione pianino,
które nie może przestać grać zupełnie wyjałowionej już melodii; które rezonuje we
mnie – skrzętnie ukrywana melancholia i smutek za historię, której nigdy nie wypowiedziałam
na głos, bo wiecznie jest mi przerywana jakimś zupełnie nieważnym bełkotem.
Jest
we mnie Coś, co nie pozwala mi mówić siebie. Ciągle tylko opowieści z zewnątrz.
Wymyślone słowa o wymyślonych ludziach do wyimaginowanego odbiory, który
przecież nigdy nie nauczył się czytać. To tylko ja czytam dla niego i przez
niego – powtarzam całe frazy, bo On nie słucha. Ale to ja słucham zamiast
niego. Przecież On nigdy nie istniał. A jednak jest we mnie Coś takiego.
Jestem
przez To zbyt dojrzała. Jak przekwitła dawno jabłoń, która nie potrafi wydać
owocu. Jabłka zgniły na mnie zanim Ktoś – jakiś czuły i opiekuńczy sadownik –
zdążył się zorientować – że jestem przecież. Kwiaty mojego drzewa nie są
urodziwe. Ich biel jest raczej wyblakłą żółcią starych książek, które kurzą się
samotnością na półkach bibliotek. Ale owoce przecież mogą być najsłodsze.
Jednak – po co wydawać owoce, których nikt nie zje? To po prostu nie ma sensu. Głęboko skrywana melancholia i smutek.
Tylko tyle mogę Ci ofiarować. Aż za dużo. Przecież to jestem – Ja,
Przestała
grać muzyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz