czwartek, 3 lipca 2014

Majaki szaleńca logicznie uporządkowane [1]


Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.
Miłosz

            Jest we mnie coś bardzo starego. Coś, co odzywa się we mnie coraz częściej. Kiedyś było tego zdecydowanie mniej. To jest Takie Coś, co budzi się we mnie, gdy otwieram stare zakurzona książki i obwąchuje pożółkłe kartki niczym zdolny pies poszukujący łatwej zwierzyny. Upajam się tym zapachem jak drapieżnik świeżą krwią niewinnej ofiary, która była zbyt słaba na ucieczkę. Dotykam starych kartek, pielęgnuje je dotykiem – jak krem nawilżam pomarszczoną skórę i wiem, że To we mnie żyje.
            Albo kiedy spoglądam na starą kobietę i zazdroszczę jej spódnicy, którą ona umie nosić – z godnością młodej dziewczyny wypędzonej z rodzinnego warszawskiego mieszkania w czerwcowe popołudnie roku 1946. I znam jej imię, kiedy uśmiecha się (nie-) do mnie – Maria. (Ale wołali na nią chłopcy zza okna kamienicy – Marcysiu, wyjdź do nas! Poniesiemy cię na rękach naszych silnych i młodzieńczych tam, nad rzekę. I pokażemy ci prawdziwe piękno – złączonych w uścisku ust, twoich ciepłych ud i naszych zimnych palców pod twoją spódnicą.)
            Mówili tak do niej, wiem to na pewno. Kiedy wiatr podwiewa spódnicę, a strach przed odkryciem tajemnicy każe kobiecie okiełznać szaleństwo wspomnienia.
            Budzi się To stare obrzydliwe, kiedy patrzę na pomarszczone dłonie trójki mężczyzn, którzy grają w szachy w nowoczesnym pomieszczeniu kina. Ani oni, ani gra – nie pasują do przestrzeni od-ludzionej i nazbyt współczesnej. Patrzę na porozstawiane pionki i nie rozumiem tego, co dzieje się na planszy. Często tak mam – patrzę i nie rozumiem, słyszę – ale nie jestem w stanie wsłuchać się w prawdziwy język opowieści. Ale po chwili wiem już wszystko o tej trójce – gdy patrzę w ich pozorni zmęczone oczy – dostrzegam niebezpieczeństwo i słyszę krzyk – Marcysiu, Marcysiu! Wszystko stało się racjonalną i nazbyt prawdziwą układanką.
            Oni też przyjechali tu w roku 1946. Dobrowolnie. Gnani wspomnieniem dziewczęcego ciała, którego zapach wiódł ich znad rzeki. I muzyka jej zawstydzonego spojrzenia grała w ich pamięci. Nigdy jej nie znaleźni. Dlatego czekają na nią każdego dnia, o tej samej porze, w tym samym miejscu. Na nią – na jej spódnicę, ciepłe uda i głos, który nie zadaje już pytań.

[…]
            Jest we mnie Coś, co łka bardzo cichą melodię – jakieś wewnętrznie skupione pianino, które nie może przestać grać zupełnie wyjałowionej już melodii; które rezonuje we mnie – skrzętnie ukrywana melancholia i smutek za historię, której nigdy nie wypowiedziałam na głos, bo wiecznie jest mi przerywana jakimś zupełnie nieważnym bełkotem.
            Jest we mnie Coś, co nie pozwala mi mówić siebie. Ciągle tylko opowieści z zewnątrz. Wymyślone słowa o wymyślonych ludziach do wyimaginowanego odbiory, który przecież nigdy nie nauczył się czytać. To tylko ja czytam dla niego i przez niego – powtarzam całe frazy, bo On nie słucha. Ale to ja słucham zamiast niego. Przecież On nigdy nie istniał. A jednak jest we mnie Coś takiego.
            Jestem przez To zbyt dojrzała. Jak przekwitła dawno jabłoń, która nie potrafi wydać owocu. Jabłka zgniły na mnie zanim Ktoś – jakiś czuły i opiekuńczy sadownik – zdążył się zorientować – że jestem przecież. Kwiaty mojego drzewa nie są urodziwe. Ich biel jest raczej wyblakłą żółcią starych książek, które kurzą się samotnością na półkach bibliotek. Ale owoce przecież mogą być najsłodsze. Jednak – po co wydawać owoce, których nikt nie zje? To po prostu nie ma sensu. Głęboko skrywana melancholia i smutek. Tylko tyle mogę Ci ofiarować. Aż za dużo. Przecież to jestem – Ja,
            Przestała grać muzyka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz