czwartek, 19 czerwca 2014

[wyrwane z kontekstu zdania z dowolności]

[wyrwane z kontekstu zdania z dowolności]

Kup mi „Proces”, albo zbiór opowiadań – w którym byłby i „Proces” i „Przemiana”. Chciałabym umieć tak precyzyjnie odbić w każdym słowie realizm tego fantastycznego świata, który stwarzam wokół siebie.



Przecież to wszystko nie tak miało być. I sierpień skończył się, zanim zaczął się lipiec. Wiatr wieje za oknem. Przychodzą do mnie duchy, których Słów nie pojmuję.



Otwieram stare wiersze, a one rozpalają mnie od nowa, od początku. Dlaczego tyle ślepca we mnie. Bartymeusz, Bartymeusz. Panie, abym przejrzał. Dlaczego nie przejrzałam wtedy, kiedy było jeszcze odpowiednio dużo czasu? Przestraszyłam się swojej niewiedzy i to mnie zgubiło – znowu.



Pisanie, mówienie, pisanie, mówienie. Nie chcę rozmawiać o tym, co jest we mnie. Bo przecież To jest tam ciągle. I może dzięki temu tylko…



On wiedział o niej niewiele. Nikt nie wiedział o niej więcej. Nie zmieniało to faktu, że ona sama wiedziała o sobie tyle, co nic. Doszła jednak w pewnym momencie do wniosku, że nic to i tak jest bardzo dużo – ogromna ilość nicości, która w niej była, sprawia, że była pełna – pełna wszystkiego. Żyła w przeświadczeniu, że wszechświat zaczyna się z nicości. Była więc rodzącym się w bólach małym uniwersum, swoim własnym układem słonecznym, w którym pełniła rolę słońca, chociaż w życiu bywała częściej księżycem – odbijając swoje wewnętrzne światło, które brało się z sił nieprawdopodobnej i nie dającej się opisać żadnym wzorem nicości. Nie umiała opowiadać o sobie – chociaż z jej ust wychodziła cała masa dźwięków, słów, która tak pięknie łączyła w zdania, operując niezliczoną ilością metafor, porównań, poetyckich zabaw słowem – wszystko to było matematycznym zerem, przez które ciągle mnożyła samą siebie. Z matematycznego punktu widzenia sama tym zerem była, ale ciągle pocieszała się myślą, że przecież zero nie jest następnikiem żadnej liczny naturalnej – nic jej nie ograniczało, nie była niczemu winna, nikomu poddana, była ostateczną odrębnością. Czy była z tego powodu szczęśliwa? Sama nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Znała odpowiedź, jednak lęk przed wypowiedzeniem jej nagłos, przerażała ją. Była więc kimś, była więc czymś – elementem naturalnym dodawania, bez którego nie zaistniałby wszechświat. 




Nauczę się wybaczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz