Wrocław, 13.06.2014
A.
Nie
mam do kogo pisać. Jestem pusta, smutno brzęcząca, rozkołysana w fałszywej
melodii mówienia, że wszystko jest dobrze.
Czytałam Tołstoja.
Myślisz,
że umiałabym kogoś zabić? Że mogłabym tak po prostu – wypić litr wódki,
popatrzeć się w ścianę, zakraść się do pokoju, wejść do niego niepostrzeżenie, spojrzeć
w oczy Komuś i przeszyć delikatnie cienkim, ostrym narzędziem – tuż pod lewą
piersią? Myślisz, że mogłabym stać się mordercą niewinnych, którzy swoimi
dłońmi białymi i czystymi powypisywali na moim ciele niewidzialne rany, które
ledwo zabliźnione – rozpalają się każdego dnia od początku echem zgnilizny i wewnętrznego
zakażenia, które swoje źródło ma nie w złym działaniu organów wewnętrznych –
ale gdzieś głęboko w Duszy?
Być może nie ma Duszy. Być może są tylko opinie,
twierdzenia, sądy. Ja w to nie wierzę. Musi być Coś, co pozwala nam \ skazuje
nas na powtarzanie swojego cierpienia ciągle i ciągle. W „Dziadach” części IV
właśnie o to chyba chodzi. O ten moment powtarzalności się, odtwarzania każdego
ze Słów. „Wiedzą, iż upiór ten co rok się
budzi, \ Na dzień zaduszny mogiłę odwali \ I dąży pomiędzy ludzi.”
I dąży pomiędzy mnie, i wchodzi pomiędzy moje palce,
moje jelita, moje płuca, zaciągam się i wypuszczam powoli dym – jakby to było
nabożeństwo. Wrócić do pielęgnacji swojego „ja jestem”. Jestem – więc prostu nie potrafię nie być – sznur był za słaby, a woda
zbyt płytka, okno ciągle za nisko, za nisko, za nisko – spojrzeć, i przestać
się bać.
Patrzyłam dziś bardzo długo przez okno, w dół. I
wrócił Głos, który wzywał mnie do siebie. Zagłuszam go jeszcze. Było mi
łatwiej, kiedy… Ale nie ma teraz tego. Sama muszę nauczyć się mówić z Nim
znowu. Poznać jego obyczaje, słowa, miny, gesty; poznać jego zapach, to jak
oddycha. Przypomnieć sobie, jak odmierzać Czas spędzany z nim, by znowu nie
stał się Kimś Ważnym. Nie wiem, jak to zrobić. Szukam nauczyciela i mistrza, który wróci mi…
Chyba nie mogłabym nikogo zabić. Chyba mogłabym
kogoś zabić. Czuć i nie czuć dreszczu
biegnącego po plecach chłodną żmiją, widzieć i nie widzieć krwi, co brudzi rękawy jak farba. Makbet
też tak myślał – że nigdy nie zabije króla. Stało się inaczej. Wywróżone
zostało to, czego nie dało się powiedzieć słowami zbyt niedołężnymi, by w nie
uwierzyć.
Dziś wieczór był dobry. Byłam z M. w teatrze i prawie
mi się podobało. Jestem zbyt okrutna. Ale nie pamiętam po prostu ani jednego
słowa, ani jednego obrazu, który wbiłby mi się w pamięć jak ostrze noża.
Przeżyłam za to deja vu. Widziałam już
Kobietę przyobleczoną w czerń, a za nią Światło i ludzi innych wpatrzonych
gdzieś w nieistniejące punkty – rozproszonych w skupieniu nad tym, czego nie
potrafią uczynić. Ja widziałam takie rzeczy nie raz.
Widziałam dziś też Trzy Mojry i wszystko wróciło.
W poniedziałek egzamin, a ja nie umiem nic poczuć. Ale jestem niewinna.
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz