środa, 25 lipca 2012


            Nie chcę mi się pisać o tym, że wróciłam do domu. Przeraża mnie, że przede mną jeszcze aż tydzień gnicia jakiegoś mentalnego na ósmym piętrze w wielkim, pomarańczowym bloku, w którym jest jeszcze większy upał, niż na zewnątrz. Nie podoba mi się już to, że nie mogę sobie wyjść spokojnie na środek ulicy będąc pewną, że nie przejedzie mnie żadne auto. Tu, w moim „wielkim świecie” jest trudno przejść na pasach, na których mam i tak pierwszeństwo, a co dopiero spokojnie spacerować sobie środkiem szosy bez podejrzewania mnie o jakąś chorobę umysłową, bądź zamiar popełnienia samounicestwienia. Po co być, skoro nie można bez żadnego słowa wyjść z domu i posiedzieć na polach, które wydają się nigdy nie kończyć, a horyzont to tylko jakaś umowna granica między tym co widzialne i tym, co niewidzialne. Po co budzić się rano – nie ma koło mnie lasu, w którym jest cicho, a wszystko słychać tak doskonale. Żyć się powinno w ciszy, żeby nie zgłuszać swoim analfabetycznym oczytaniem istnienia.

Zostawiam zdjęcia, bo tylko one zostały. Jakieś takie namacalne wspomnienia wyrwane bezczelnie z mojej głowy.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz