Kochany.
Obudził mnie śpiew ptaków. On nas już nie uratuje, prawda? Spałam
dziś dwie godziny. Sen był cichy i spokojny. Potem zaczęło się we mnie powoli
zapalać światło powolnego poranka pełnego szarości mgły. Wlewa się ta mgła we
mnie bardzo delikatnie. Dotykam jej palcami, które wciąż przypominają szpony
dzikiego zwierzęcia. Dlaczego moje ręce nie mogą być rękoma kobiety - tej,
która przynosi radość i Miłość. Dlaczego ciągle są dłońmi poczwarki, która z
upośledzenia nie może przemienić się w motyla?
Dlaczego za nimi nie tęsknisz?
Ile razy będziesz mnie jeszcze zostawiał? Ile razy będziesz
zostawiał mnie dla Niej? Czy to nie zabawne - że tak bardzo samotni jesteśmy
razem - i tak okropnie przyjemnie się nam milczy o Nieistotnym, a potem idziesz
zaparzyć herbatę, kiedy ja umieram z niepewności nad każdym Słowem, które do
mnie piszesz.
Ostatnio bardzo dużo myślę o Nas. Wyobrażam sobie naszą Miłość.
Wiesz - Ona jest najpiękniejsza na świecie. Widzę - jak stoimy w letnią noc koło cmentarza żydowskiego, dusze uparte uciekają
z dusznego Szeolu. Czuję - Twoje
piękne palce na moim przepełnionym drżeniem policzku (czuje to cały czas, bez
przerwy, jestem więźniem tego dotyku, a Ty nawet o tym nie wiesz - nie wiesz,
co mi zrobiłeś, nie masz pojęcia, nie możesz wiedzieć, nigdy się nie dowiesz).
Myślę o tym, jak patrzysz na mnie i jak tańczymy do jakieś dansingowej piosenki
miłosnej i jak zasypiamy koło siebie - zbyt zmęczeni, by jeszcze mówić
cokolwiek.
W moim śnie - pocałowałeś mnie cicho w wyschnięte od ciepła i
strachu usta.
Dziś wraca to ciągle przed snem. Oddaje się cała Tobie i drżę ze
strachu o siebie - bo przecież jak długo można byc więźniem swojego odbicia w
lustrze.
Wystarczająco długo, by nie zauważyć własnej
śmierci.
Trzymaj się.
Niedoszła Julia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz