Teraz juz nie umrę. Postanowiłam to wczorajszego ranka, kiedy
obudził mnie ból, przez który jęczałam jak poranione dzikie zwierzę. Nie mogłam
się ruszyć. Pulsowała mi krew w żyłach, jak morze wzburzone i niebezpieczne.
Nie mogłam wstać. Sparaliżowana bólem i strachem - bo myślałam, ze Ktoś jest w
domu na dole.
Czy to czyjeś kroki słyszę, czy ktoś zapalił światło, czy ktoś
spuścił wodę w toalecie. Przecież nikogo tu nie ma, tyłka ja i Ty - mój bol,
który mówi za głośno.
Skurcz mięśni brzucha. Czy wyjdę jeszcze kiedyś z tego łóżka?
Skurcz mięśni łydek. Czy zejdę jeszcze kiedyś po ciemnych schodach? Skurcz
mięśni dłoni. Czy zapale jeszcze kiedyś światło w kuchni? - A może zostanę tak
- w zimnym łóżku, sama, skurczona w małość i nicość. I nikt mnie nie będzie głaskał
po udzie, mamo?
Więc modle się. - Boże, jeżeli to jest Śmierć to, co tak w
sercu wali - to zabierz to ode mnie. Obiecuje - zacznę żyć i nigdy juz nie
pomyślę o wysokich dachach wrocławskich blokowisk, nie będę stała w oknie i
patrzyła w ciemności ósmego piętra z papierosem w dłoni. -
I podniosłam się - lekka i czysta. Usiadłam na krawędzi łóżka.
Podniosłam się na nogi. Zeszłam na dół. Zapaliłam światło w kuchni. I
niemożliwe się wydarzyło. Zapaliłam papierosa
- a świt był szary i chłodny. Poczułam gęsią skórkę na rękach i
nogach. I drżenie z zimna na wyschniętych wargach. Papieros wypadł mi z ust.
Podniosłam go i spokojnie dokończyłam.
Wróciłam do zimnego łóżka i spokojnie zasnęłam na srebrenej od łez
poduszce - jak na cieplej piersi kochanka.
Idź, ofiara spełniona.