środa, 4 czerwca 2014

List do K.

Wrocław, 04.06.2014

Kochana K.

            Dziękuję Ci za te godziny z Tobą. Udało mi się odetchnąć, uśmiechnąć się w Twój aparat, nie umrzeć, poznać Pana Borsuka, powąchać łabędzia, pogłaskać sarenkę i odpocząć. Widzisz – bardzo był mi potrzebny Ktoś Taki, jak Ty. Z zewnątrz. Spoza mnie – mojego świata. Zupełnie przeciwstawny – a jednocześnie bliski. Stawiający granice – bez przerwy ją otwierający. Niebojący się mojego krzyku, szumu, drgań, fal wysyłanych ze zbyt intensywną częstotliwością.
            Wiem, że ludzie się mnie „boją”. Nie w takim sensie najpospolitszym. Boją się wchodzić ze mną w relację, bo uważają, że wszystko o mnie wiedzą – i ja daje im takie wrażenie. Myślą, że odkrywam przed nimi od razu wszystkie karty, podaje im siebie na stół, a oni – gotowi mnie pożreć szybko i bezboleśnie – odchodzą wtedy, kiedy widzą, że moje ciało – świeże i przyjemne z zewnątrz, jest zgniłe w środku. Zgniłe ranami, których nigdy nie umiałam (nie chciałam?) wyleczyć; które odkładałam na później, zakładając coraz to grubsze warstwy naskórka jasnego i delikatnego, ale cienkiego i niepewnego. Kochana, one zaczynają już ropieć. Śniłam o tym ostatnio – widziałam, jak wypływa z moich ust zielonkawa maź, którą się duszę. I wymiotuje tym do tego stopnia, że kurczę się – coraz bardziej i bardziej, aż znikam całkowicie. Uwalniam się od wszelkich ran, które zadawałam sobie i inni mi zdawali, a których nikt nigdy nie widział. Stanąć w prawdzie przed sobą i innymi – odzyskać wolność bycia – tylko tego. Nie grania, udawania Klaudii – bycia nią.
            Widzisz – pozwalasz mi na to. Nie znasz mnie, ja nie znam Ciebie. Mogę zaczynać od nowa. I wiem, że nie dasz się tak łatwo oszukiwać, a i ja – nie chcę kłamać Tobie. Za bardzo Cię szanuję, abym mogła wykorzystywać wszelkie techniki, które wypracowało moje ciało przez lata.
            Bardzo mi też schlebia, że wpuściłaś mnie do Twojego Miejsca. Pozwoliłaś mi wejść w Twój Świat od drugiej strony. Wiem, że pewnie nie było to łatwe – nigdy nie jest.

            Wczoraj, na spotkaniu wspólnoty, bardzo długo się za Was modliłam do Ducha. W pewnym momencie zrobiło mi się niesamowicie duszno. Nie mogłam oddychać. Kuło mnie serce, jakby przebijane było czyimś lodowatym oddechem. Spojrzałam tylko na krzyż – „Miłosierdzia wołam, Miłosierdzia wołam” – dziś pamiętam, że tylko tak myślałam. I nagle zrobiło się cudownie ciepło, mięśnie moje rozluźniły się, płuca znowu zaczęły wykonywać swoją pracę. I głos słyszałam równy i klarowny – „pustynia i ciemna noc jest łaską”. Już nigdy Ciemność nie będzie mówić do Ciebie, a kiedy zacznie – Miłosierdzia wołaj. On słucha – czy się to światu podoba, czy nie. Twardowski pisał – że wierzyć, to nawet nie pytać się, jak długo będziemy jeszcze kroczyć w Ciemności. Chciałabym być mogła wierzyć w Miłość, której nie jest w stanie opisać żadne słowo, żaden obraz, żaden dźwięk. Mogę się tylko modlić – za Ciebie i za R. – by wasza Miłość promieniowała Miłością Boga

            Dziś pogoda jest bardzo przyjemna, świeci słońce. Dziękuję Ci za zdjęcie – uśmiech szczery był mi potrzebny po wczorajszym dniu jak to słońce.

            Bądź Kamilko zawsze tak piękna i jasna – zachmurzona tylko na chwilę – jak niebo. Odbijaj w sobie świat, ale nie pozwalaj by świat zawładną Tobą. Kreuj świat na swój obraz i podobieństwo
.
            I pamiętaj – jesteś odpowiedzialna za Innych tylko na tyle, na ile oni Ci pozwolą. Potem jest już tylko przepaść, w którą wpadać nie warto. W tej przepaści się znika. Nie chcę, żebyś znikała. Chcę żebyś świeciła Jasnym Światłem – bezpiecznym, ciepłym i dobrym. Jak Twoja dusza jeszcze zalękniona, ale wracająca do domu.


Twoja K. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz