Czasami boję się Światła. Ono
mnie pochłania. Czuję, że jego delikatne dłonie dotykają mojej twarzy. Jestem
wtedy Porażeniem. Okazuje się, że nie jestem wcale taka, jak widzę siebie w
Ciemności. W Świetle wszystko wydaje się bardziej ostre, wyraźne – ja się
rozpływa, ja się osuwam w nieistnienie, ja się wygląda, jak za mgłą dziwna
postać ze Snu, który nie przychodzi zbyt szybko. Lipcowe noce są błogosławieństwem
– jest zimno i ciemno – dopiero wtedy Ja jest do odgadnięcia, jest do
zrozumienia, jest do słuchania, jest do patrzenia. Ale Ciebie nie ma wtedy obok
mnie i znowu Ja zostaje samo ze sobą – rozmowa z niewidzialnością jest
przyjemnością i podnieceniem i za każdym razem poznawaniem Czegoś Innego,
Czegoś wcześniej nie widzianego, nie spotykanego, nie słyszanego.
Czasami, to jest bardzo często.
Czasami, to jest jak Światłem oddychanie, jak Światłem się obmywanie, jak
Światłem się zbrojenie – aby przetrwać Ciemność. Zamieszkam w Ciemności, by
poznawać Światło.
A tak naprawdę – to wszystko to
samo, tylko z innego kąta patrzenia. Każde Światło zaczyna się Ciemnością Nocy,
a każda Noc zaczyna się promieniami zachodów Słońca nad ogrodami. Nie jesteśmy
w stanie zaistnieć bez dwóch światów, które się ze sobą przeplatają, się łączą,
się wypełniają w cosekundowym tańcu śmierci – tańcu życia.
Więc Ciebie nie ma, bo jest Ja;
więc Ja nie ma, bo Ty jesteś. Wszystko, wszystko, wszystko.
Czerwień na mojej skórze; jestem
przekwitającą dziką różą, która nie może oddychać pod naporem Światła
słonecznego, więc zaczynam oddychać pod wodą. Tylko raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz