To
jest takie miejsce, w które się wraca, a ono jest ciągle mniejsze, a ból - taki
w sercu, delikatny, jak ukłucie szpilki - ciągle większy. Tylko trawa ciągle
taka sama i dąb stoi cicho i pokornie na straży tej świątyni wspomnienia.
Powietrze
przypomina o lecie - o huśtawce i ciemnej wodzie w małej rzece, nad która
chodziło się z dziećmi, które dziś są pewnie dorosłe - tak wiec, jakby trochę
przestały istnieć. Dziś juz nie mogę tam pójść - drogi wydeptane przez lata
przecinają teraz ploty i ogrodzenia - ich labirynt z roku na rok jest coraz gęstszy.
I widzę w tym pewną symbolikę, ze dzieciństwo było prostota, ze nie było dróg
zakazany - że manowce wytyczały kierunki podróży, że gwiazdy były tak blisko,
na wyciągnięcie naszych małych dłoni, które tak namiętnie zrywały pierwsze
kwiaty i maliny tak czerwone i gorące, jak gorączka. Po tych polach
przewodnikami były bażanty i kuropatwy, które dla nas były metaforą wolności.
Huśtawka
nad rzeka stawała się statkiem kosmicznym, a nasza wyobraźnia była zbiorową Prawdą,
której nikt jeszcze nie nauczył się bać. I byliśmy piękni niewinnością złodziei
niedojrzałych jabłek, które nie zdążyły się jeszcze zarumienić wstydem swojej
niedoskonałości. Drogi polne były naszymi oceanami - pierwszych zdobywców
jakiegokolwiek zrozumienia świata. Wrastaliśmy w ziemie, a serca nasze były
czarne od soku jagodowego i gorzkie smakiem czarnej herbaty z pigwą. Byliśmy
pierwszymi ludźmi na tej planecie, a pożywienie nasze to chleb ciągle świeży z
gruba warstwa masła- grubą jak linia oddzielająca nas od Rzeczywistości.
Myszków, 2013