I
powrót znowu. Bez sensu takie siedzenie. I już nawet nie w swoim pokoju. Mój
pokój to ten, w którym znam każdy jego zakamarek, każdy papierek wsadzony za
biurko, tak by nikt go nigdy nie odnalazł, to każda wylana kropla na dywan i
każdy wały napis na ścianie. Na razie nie mam pokoju – bo nowa wykładzina, nowe
tapety, pachnie to wszystko jakimś nieużywaniem, którego tak bardzo nie lubię.
Po co mi nieużywanie? Trzeba używać, po to jest. Najgorsze jednak, że został
wyrzucony na bruk mój najlepszy przyjaciel Pan Tapczan – towarzysz najpiękniejszych
momentów dnia – snów. Był wspaniałym kompanem, niestrudzonym wspomożycielem w
trudnych chwilach. I nawet nie miałam okazji się z Nim pożegnać. Tacy właśnie
okrutni bywają właśni rodzice – ufasz im, powierzasz im swój dobytek, a oni
jeszcze na Ciebie krzyczą, że „twoje książki przekładałam do kartonów 2
godziny! Myślałam, że je wyrzucę na śmietnik!” Tak jak to zrobiłaś z moim
tapczanem prawda! Oczywiście to wszystko w formie jakiegoś tam żartu. Ale
prawdą jest, że bardzo bałam się powrotu do domu. Nie tylko ze względu na nowe
środowisko mojego pokoju, które szybko muszę zmienić na moje naturalne, bo
inaczej umrę od wdychania zapachu „Ikea love”, ale też ze względu na to, co się
działo gdzieś tam, gdzie byłam sobie, żyłam, oddychałam, etc.
Na
razie czuję się całkiem dobrze. Aż jestem zdziwiona, że po miesiącu na
Galicyjskim Zadupiu tak łatwo udało mi się
zaaklimatyzować w Breslau. Co prawda miło jest znać każdą ulicę, wiedzieć gdzie
ma się wysiąść z tramwaju bez liczenia przystanków, spotykać znajome twarze, rozmawiać z
najważniejszymi, chodzić na ulubioną kawę gdzieś, gdzie nikt nie znajdzie mnie
z moim skarbem ale „tylko ta pewność, że i potem nic się nie zmieni wokół nas”
zabija powolutku. Bo tam wszystko było spontanicznie, bez pytań, odpowiedzi,
zbędnych planów, postanowień, zamysłów, konceptu – po prostu oderwanie od
rzeczywistości, oderwanie się jakieś na przekór wszystkiemu, gnanie pod prąd,
wbrew falom ludzi którzy ciągle w dół, myśląc w górę.
Ale
to nic, że to już za mną, prawda? Wszystko, co najważniejsze zostanie gdzieś
tam – w pudle, na dnie serca. I każda rozmowa, każde słowo będzie tym
najważniejszym. Bo tak jest – kiedy mówimy szczerze każda sylaba spełnia rolę
przewodniej, najistotniejszej. I nie można jej w żaden sposób wyciąć,
przemodelować, przemalować, zrekonstruować. Ona sama jest i rzeźbiarzem,
malarzem i wielkim konstruktorem. Każda z nich dokłada po swojej cegle, swoim
spoiwie i rekonstruuje mnie, bym była zdolna jeszcze przez chwilę, przez minutę
do życia jakiegoś, nie trwania, oczekując na zawalenie się od środka. Dziękuję
wam za to drodzy Wszyscy, których usłyszałam, ujrzałam, którzy uczycie mnie
rekonstrukcji.
Wracam
do teatru, wracam do śpiewu. Trzeba ruszyć ten swój tyłek i wyłączyć komputer.
Walka mnie czeka ogromna, ale Ktoś mi pomoże.